Drugi krążek Sorry Boys jest niezwykle emocjonalny, subtelny i urzekający zarówno w warstwie muzycznej, jak i lirycznej.
Zazwyczaj po pierwszej płycie danego zespołu nasuwa się pytanie, jak będzie brzmiał jej następca. Czy będzie kontynuacją debiutu, czy też formacja postawi na ewolucję i podąży inną ścieżką. W przypadku "Vulcano" mamy do czynienia z tym drugim scenariuszem.
"Vulcano" jest bardziej elektroniczny i mniej gitarowy niż "Hard Working Classes". Owszem, krążek zdominowały syntezatory, ale gdy wsłuchamy się dokładnie w utwory, dojdziemy do wniosku, że gitary, mimo swej w porównaniu do debiutu śladowej obecności, pełnią dość istotną rolę. Są bardziej rozłożone w przestrzeni, niż na debiucie, stanowią esencjonalne tło do kompozycji, choć czasem, jak w przypadku majestatycznego wstępu z solo w gilmourowskim stylu ("The Sun"), czy w innych momentach wychodzą przed szereg, stanowiąc pierwszy plan dla utworów ("This New World").
Wybór "Phoenix" oraz "The Sun" na single był strzałem w dziesiątkę, bowiem to jedne z mocniejszych stron krążka. Ponadto szczególną uwagę skupia, jak sam tytuł wskazuje, minimalistyczne, klawiszowe "Back To Piano". Najcięższy pod względem stylistycznym jest "This New World", który trochę nawiązuje do bardziej gitarowego debiutu. Pojawiają się tam wyraźnie zarysowana, nieco dubstepowa linia melodyczna wraz z przesterowanymi, zagęszczającymi partiami gitar. Zaskoczeniem może być wieńczący album utwór "Zimna wojna" jako pierwsza polskojęzyczna piosenka Sorry Boys, która mimo wszystko nie odstaje od koncepcji brzmieniowej "Vulcano".
Z indie-popu, u Sorry Boys ostał się ten drugi pierwiastek brzmienia, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To pop szlachetny, obfity w mądre aranżacje, nastrój oraz emocje. Mnie metamorfoza i nowe oblicze Sorry Boys bardzo się podoba. Oczywiście nie liczyłem na tak dużą zmianę i ewolucję stylistyczną, jednak zostałem mile zaskoczony.
Wojciech Margula