Bywa, że kiedy dostaję jakąś płytę do recenzji, zastanawiam się, po co ktoś w ogóle ją wydał. Często zespoły skazane są na granie dla grupy znajomych.
Nie ma w tym pewnie niczego złego, bo przecież krzywdy nikomu nie robi, ale - patrząc w szerszej perspektywie - czy świat muzyczny straciłby cokolwiek, gdyby taki zespół nigdy nie powstał? W mojej ocenie na pewno nie.
Starchitect to ukraiński projekt, poruszający się w obrębie post-metalu. Niby Ukraińcy mają pomysł na granie, niby wiedzą, do czego służą instrumenty, ale co z tego wynika? Niestety, dla słuchacza - niewiele. Historia muzyki zna przypadki bardzo dobrych instrumentalistów, którzy byli zarazem marnymi kompozytorami, jak również średnich instrumentalistów, którzy z kolei potrafili stworzyć nieprzeciętne dzieła. Każdy, kto poświęci temu chwilę, znajdzie odpowiednie przykłady. Ukraińcy może i umieją grać, ale jak z instrumentów wykrzesać coś ciekawego, już nie. Można też zastanawiać się, w kontekście albumu Starchitect, w czym tkwi różnica pomiędzy inspiracją a naśladownictwem.
Formacja garściami czerpie z twórczości Isis, zwłaszcza tej wczesnej ("Celestial", "Oceanic"). Słychać też echa dokonań Cult Of Luna czy Tesa. W zasadzie wszystko się zgadza. Rozkrzyczany wokal, surowe, brudne brzmienie, długie kompozycje o otwartej strukturze. Niestety, przypomina to wakacyjne powtórki seriali w tv, których czasu premiery należy szukać jakieś piętnaście lat temu. Wtórność to słowo-klucz dla tego wydawnictwa. Owszem, są tu nawet intrygujące partie, choćby w "Yeah" czy "Friends", giną one jednak w powodzi tych nijakich. Wszystko się ciągnie, jak czas u ciotki na imieninach, i jest czerstwe jak legendarne dialogi w "Klanie". To nie jest jednak całkiem zły album, słucha się go raczej bezboleśnie. Problem w tym, że ja słyszałem to już tysiące razy. To już BYŁO. Brakuje Ukraińcom stylu. Muzyka przez nich grana nie ma własnego charakteru. Jest tylko kopią dzieł bardziej znanych kolegów. Nuda.
Słuchając "No" zastanawiam się, do kogo adresowany jest ten tytuł. Strata czasu. Nie polecam.
Sebastian Urbańczyk