Niektóre owoce dojrzewają szybciej, a inne potrzebują więcej czasu. Taki oto gdański frukt pod nazwą "Hate Comes Crawling" wymagał wielu miesięcy aby dojrzeć, aczkolwiek powstał z nieczęsto spotykanych nasion nienawiści.
Owa metafora przemycona ze świata botaniki wcale nie jest przypadkowa, bowiem członkowie zespołu Hateseed sami o swoim debiutanckim dziele mówią, że jest owocem wielomiesięcznej pracy. A jaki jest w smaku? Przesadą byłoby stwierdzenie,że niezwykły, ale osiem kompozycji autorstwa gdańskiego kwartetu powinno zapewnić mu posłuch wśród fanów nowocześnie brzmiącego heavy n' power metalu made in Poland. Nie wiem na jakim poziomie wyposażenia stoi MMM Studio w Bolszewie, ale pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę przy "Hates Comes Crawling" jest dopracowany, solidnie ukręcony sound, a z tym przy polskich niskonakładowych produkcjach bywa różnie.
Siedem właściwych kompozycji, poprzedzonych instrumentalnym intro, powinno trafić w gusta osób lubiących soczyste i urozmaicone granie. Znalazło się tutaj dużo agresywnych riffów, ale też sporo melodii. Obok dzikiego i nieujarzmionego klimatu zespół potrafił wyodrębnić również motywy wzniosłe i patetyczne. Muzycy Hateseed już w drugim utworze "One Thousand Deaths" pokazali, że sprawnie obracają się w różnych odcieniach metalu. Można tu zgodnie z zapowiedzią odnaleźć klasyczny heavy metal, jak i właściwy power metalowi patos. Całość została utrzymana w nieszablonowej, wciągającej konwencji. To właśnie w tym kawałku zamiast solówek całkowicie powalił mnie na kolana dwukrotny gitarowo-perkusyjny galop, poprowadzony z dobrym groovem.
Rzeczy wcale nie ulegają zmianie przy "Exile", choć w tym przypadku galop ustąpił czemuś, co można określić "solówkowaniem". Praca, jaką przy tym utworze wykonał Łukasz Szostak budzi podziw. Solidnie prezentują się również "The Curse" i "My Hate", które mogą uchodzić za najlepszą reklamę możliwości gdańskich muzyków. Dużo się w nich dzieje, ale nie brakuje też metalowego rzemiosła. Natomiast wyraźnym wyłamaniem od przyjętych standardów jest balladowy "Fire In The Sky", który stopniowo ulega złamaniu serią riffów mogących stawać do wyścigów z thrashowymi przedstawicielami gatunku.
Nieco inaczej prezentują się kompozycje jakby bardziej oczywiste, bo w tych kategoriach rozpatruję fragment płyty reprezentowane przez "The Horizon i "Ammat (Devourer of Souls)", które moim zdaniem, pomimo nadaktywnej heavy metalowej perkusji Jacka Serwatko i kilku fajnych gitarowych zagrywek Kamila Janulewicza, zdradzają przesadne fascynacje muzyków patetycznymi formami metalu. Być może fragmentami zespół przesadził z nadmierną ilością cukru pudru, właściwego niemieckiemu power metalowi. Szczególnie jeśli chodzi o same wokale. O wiele bardziej przekonują mnie gardłowe partie Łukasza Szostaka w heavy metalowej przybrudzonej i zadziornej konwencji, niż intonowane wilcze nawoływania do głuchego księżyca. Co innego, że wokale frontmana Hateseed przeszły niezwykłą ewolucję w perspektywie całej płyty. Od sięgającego metalowego rdzenia skrzekowi, po wspominane zadziorności, ku bardzo wysokim partiom wspartym chórkami. Mnie się najbardziej podobało to drugie oblicze frontmana.
Cóż zatem dodać w podsumowaniu? Owoc zatytułowany "Hate Comes Crawling" dobrze smakuje, ale w przyszłości przydałoby się o kilka nasion nienawiści więcej, tak aby pomiędzy heavy i power odważniej upakować thrashowe elementy. Możliwości są duże.
Konrad Sebastian Morawski