Steelwing

Zone Of Alienation

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Steelwing
Recenzje
2012-06-12
Steelwing - Zone Of Alienation Steelwing - Zone Of Alienation
Nasza ocena:
8 /10

Klasyczny heavy metal żyje i ma się dobrze! Przynajmniej dopóki istnieją takie zespoły jak Steelwing, bowiem Szwedzi bez żadnych kompleksów przenieśli się trzydzieści lat wstecz.

To już drugi studyjny album szwedzkich heavy metalowców. Przed dwoma laty premierę miał znakomicie przyjęty “Lord Of The Wasteland", który wskazał na muzyczne zainteresowania Steelwing. Ich kontynuacja, by nie powiedzieć eksplozja, nastąpiła przy “Zone Of Alienation". Niespełna trzy kwadranse właściwej części materiału przebiegają szybko, ale też bardzo intensywnie.

Po klimatycznym intro następuje cała seria szybkich riffów, ożywionych partii perkusji i dynamicznych solówek. Całość utrzymana w klasycznej i nieprzekombinowanej konwencji, tak jakby najlepsze czasy dla heavy metalu wcale nie przeminęły. Nie można inaczej mówić o rozpędzonych killerach pod postacią “Solar Wind Riders", “Full Spead Ahead!" i “Zone Of Alienation" czy wręcz  przebojach, takich jak “Breathless" i “The Running Man". Warto zauważyć, że właściwą strukturę płyty wyłamuje ponad dziesięciominutowy “Lunacy Rising", który pod względem samej formy może wzbudzić skojarzenia z “Phantom Of The Opera" Iron Maiden. Toż po kilku minutach soczystego zasuwania na gitarach utwór został niespodziewane przecięty przez autonomiczne partie perkusji Oskara Asteldta, a następnie poprowadzony klimatycznym basem Nica Savage do drugiej, nieco dłuższej i niesystematycznej części. Obok żywiołowości podkręconej do maksimum muzycy Steelwing sięgnęli w tym wielowątkowym utworze (…i w ogóle na całym krążku) jeden jedyny raz po fragmenty właściwie balladzie, co zresztą wypadło nad wyraz korzystnie.


Na “Zone Of Alienation" nie obyło się również bez fragmentów ciężkich, tutaj przede wszystkim zwracam uwagę na kotłujące się gitary Alexa Vegi i Robby’ego Rockbaga w “Tokkotai (Wind of Fury)" i “They Came from the Skies", które w kontekście całej płyty są zdecydowanie bardziej metal niż heavy. Moim zdaniem maksimum ciężaru jaki Szwedzi z siebie wydobyli następuje na wspominanym “They Came from the Skies". Być może z tego powodu, że jest to kawałek instrumentalny, który pozbawiony charakterystycznego wokalu Rileya traci swoisty luz. Wszak nie sposób pisać o Steelwing nie wspominając o znakomitych ścieżkach wokalnych ukrytego pod pseudonimem wokalisty. Muzyk w swej jakby wyluzowanej i nonszalanckiej manierze kapitalnie odnajduje się na wszystkich poziomach tempa serwowanego przez instrumentalistów, parafrazując Darka Szpakowskiego, jakby bawiąc się poszczególnymi kompozycjami. Jego zaciąganie przy kulminacyjnych fragmentach utworów może się podobać lub nie, ale na pewno nie pozostawia słuchacza obojętnym. W tym momencie wolałbym skończyć odsłuchiwanie “Zone Of Alienation", ale przynajmniej w mojej edycji krążka znalazły się jeszcze dwa utwory bonusowe, które wypadły raczej mało przekonująco. Chodzi o alternatywną wersję intro “2097 A.D." oraz numer demo pt. “Hit ‘em Hard", które kuleją przede wszystkim jeśli chodzi o brzmienie. Paradoksalnie klasyczny heavy metal brzmi dzisiaj dobrze, ale tylko przy zachowaniu świeżego soundu.

Zatem przy podsumowaniu wypada tylko potwierdzić za wstępem tej recenzji: klasyczny heavy metal żyje i ma się dobrze! Nawet jeśli został przeniesiony do Szwecji, nawet jeśli czasy tego gatunku dawno minęły i nawet jeśli Margaret Thatcher nie jest już premierem Wielkiej Brytanii.

Konrad Sebastian Morawski