Wojownicze trio z Grand Magus ponownie w ataku. Tym razem, pod niemiecką banderą, za to z wyraźnie mniejszym impetem.
Recenzując w Gitarzyście wcześniejszy (wciąż uważam, że udany, idealny zwłaszcza do samochodu) album "Hammer of The North", swoje wynurzenia zakończyłem zdaniem: "Trochę szkoda, że Grand Magus nieubłaganie zmierza tam, gdzie już niczego nowego i świeżego nie da się zagrać". "The Hunt" dowodzi tego bardziej, niż chciałbym przyznać. Najnowszy, i zarazem pierwszy dla Nuclear Blast, krążek Szwedów to zasadniczo rozwodniony miks pomysłów zaprezentowanych na dwóch poprzednich materiałach, niedorównujący im niestety ani chwytliwością i przebojowością, ani mocą.
Oczywiście, charakterystycznego stylu Grand Magus, wokalu i riffów JB, nie da się pomylić z niczym innym, a zespół wcale nie ma zamiaru tego zmieniać. W formację doskonale wpasował się nowy bębniarz Ludwig Witt, który zresztą miał już okazję pracować z JB w Spiritual Beggars. Kontynuacja i (prawie) zero niespodzianek - te cele wciąż przyświecają twórczości trio, choć tym razem zdecydowanie zabrakło pazura. "The Hunt", choć to materiał w 100% 'magusowy', jest jeszcze gładszy (tak, to możliwe) i niestety mniej przekonujący niż poprzednio. Mniej epicki i hiciarski (gdzie te refreny do podśpiewywania pod prysznicem?). Kapela nie prezentuje hymnów, zagrzewających do walki, ale raczej pieśni do śpiewania przy ognisku, przypominające czasy, 'jak to drzewiej bywało, gdy bezlitośnie gromiliśmy wrogów'.
Nie przeczę, że "The Hunt" słucha się bardzo miło i właściwie nie jest to materiał, który nadaje się wyłącznie do jednorazowego użytku. Jest dość wyrównany, utrzymany w podobnych tempach i bez szczególnie wyróżniających się hitów. Najbliżej 'hitu' ma utwór tytułowy, który spokojnie mógłby znaleźć się na "Hammer of The North". Pewnym novum są natomiast bardzo krótkie intro, rozpoczynające niektóre kompozycje ("Sword of the Ocean", "Valhalla Rising", "The Hunt") oraz dwuczęściowy, balladowo-magusowy kawałek "Son of the Last Breath". Nie tylko gościnnie pojawił się w nim Johnny Hedlund z Unleashed, ale przede wszystkim wykorzystano tu dźwięki wiolonczeli (gra na niej basista Fox) oraz gitary akustycznej (ta zresztą pojawia się jeszcze m.in. w "Draksadd"). Szkoda, że część balladowa, o lekko folkowym posmaku, jest tak krótka, ale całość wnosi do płyty nieco innego, tak potrzebnego jej klimatu.
W wersji limitowanej, do "The Hunt" dorzucono naszywkę oraz trzy wersje demo kawałków z płyty. Nie różnią się one szczególnie od ostatecznych utworów, choć ich wartość wynika przede wszystkim z faktu, że zostały zarejestrowane jeszcze ze starym bębniarzem, Sebastianem Sippolą, który nagrał z kapelą dwa ostatnie albumy.
Największy problem "The Hunt" stanowią wygładzone kompozycje, przez co płyta brzmi miękko i chwilami zbyt mdło. Mimo tego, to całkiem dobry, solidny krążek, choć nie można wykluczyć, że przez zbytnią słabość do twórczości szwedzkiego trio, trochę na siłę szukam pozytywów. Na pewno jednak "The Hunt" nie zasługuje na potępienie. Nawet nie 'w formie' Grand Magus wciąż ma w sobie to coś, co na plus wyróżnia ich na tle innych podobnych ekip.
Szymon Kubicki