Nawet, jeśli nazwa Nekromantheon nie wydaje się szczególnie znajoma, fakt, że zespół składa się w 2/3 z muzyków Obliteration powinien już być wystarczającą rekomendacją do zapoznania się z "Rise, Vulcan Spectre".
Obliteration, wypuszczając trzy lata temu "Nekropsalms", na którym wyjątkowo umiejętnie nawiązał do obskurnego death metalu spod znaku Autopsy, wywołał sporo zamieszania wśród wszystkich miłośników oldschoola, zniesmaczonych współczesnym, zbyt plastikowym obliczem gatunku. Tymczasem, wokalista i gitarzysta tej formacji, Sindre Solem, oraz drugi wiosłowy Arlid Myren Torp, już od siedmiu lat działają w Nekromantheon, a "Rise, Vulcan Spectre" to druga płyta wydana pod tym szyldem. Nekromantheon funkcjonuje jako trio, Solem przesiadł się na bas, a skład uzupełnia perkusista Christian "Kick" Holm.
O ile słyszałem sporo greckich zespołów, grających bardziej po norwesku aniżeli sami Norwegowie, tak inspiracje w drugą stronę nie są już tak częste. Nazwa Nekromantheon pochodzi z języka greckiego, a liryki i tytuł płyty, w której pojawia się bóg Wulkan (czyli grecki Hefajstos) nawiązują do helleńskiej mitologii. Muzycznie jest to jednak (na szczęście) inna bajka, bowiem kapela, pozostając w swojskiej oldschoolowej estetyce, para się thrash metalem. A co najważniejsze, robi to w sposób wywołujący łzy wzruszenia u wszystkich podstarzałych prawdziwków, wychowanych na klasycznym kanonie gatunku, powstałym w czasie, gdy thrash był (jeszcze) zbuntowaną i całkiem siermiężną muzyką, graną przez wkurwionych na cały świat nastolatków.
Nekromantheon pędzi więc do przodu, jest nieokrzesany i wulgarny, bez żenady pożycza riffy od Slayera i Kreatora, a charakterystycznie brzmiące przejścia perkusyjne do złudzenia przypominają pierwsze materiały Sepultury. Jednym słowem, formacja prezentuje to wszystko, co kochają weterani, którzy lata temu paradowali w katanach z wielkimi naszywkami (zwanymi wówczas telewizorami) na plecach, a miłośnicy tzw. modern metalu omijają szerokim (i pogardliwym!) łukiem.
Oczywiście, Nekromantheon to nie pierwsza i nie ostatnia kapela, składająca muzyczny hołd korzeniom gatunku; jest ich niemało również w Norwegii. Jak w każdej stylistyce, niektóre z nich robią to po mistrzowsku i z autentycznym wyczuciem, wytwory innych powinny zaś natychmiast trafić do kosza. Trójka bohaterów tej recenzji plasuje się jednak w czołówce peletonu, a wraz z Aura Noir, kolegami z wytwórni, rozgniatają większość konkurencji. Subiektywna (bo przecież obiektywna, wbrew oficjalnej propagandzie, nie istnieje) ocena nie może być inna.
Szymon Kubicki