Reido to słowo zaczerpnięte z języka japońskiego, oznaczające zero absolutne. Białorusini pięć lat temu wydali debiut, na którym grali funeral doom. Nazwa pasowała jak ulał do zawartości pierwszego długograja duetu. Minęło kilka lat i artyści postanowili nieco zmienić styl. Trzeba przyznać, że dało to pozytywny rezultat.
"Minus Eleven" zawiera ciekawą, a zarazem dość dziwną miksturę dźwięków. Album brzmi, jak połączenie Meshuggah, Will Haven i Celtic Frost z ostatniej płyty. Doom, sludge i sporo połamanych, niespiesznych partii wypełnia ten krążek.
Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę, to brzmienie. Muzycy wiele czasu spędzili w studio, szlifując materiał, i zdecydowanie to słychać. Wyszło na korzyść, panowie nie zabili emocji zbyt perfekcyjnym soundem, jest moc i ciężar. Całość brzmi nieco eksperymentalnie, zwłaszcza w porównaniu z debiutem. "Minus Eleven" jest najbardziej intrygujące na poziomie gitar. Z jednej strony otrzymujemy potężne, mocarne riffy, wspomagane łamanym, mechanicznym rytmem perkusji i już samo to z miejsca przywodzi na myśl Meshuggah, czy w mniej skomplikowanych partiach - Will Haven (zwłaszcza, gdy w tle pojawia się druga gitara, wygrywająca psychodeliczne pasaże). Z drugiej strony pojawiają się zagrywki wywołujące ciary, trochę w stylu Celtic Frost z "Monotheist", wolne, zagrane z potężnym "dołem" fragmenty, uwalniające prawdziwą moc gitar. Duet zgrabnie balansuje między tymi elementami, co nie pozwala słuchaczowi się nudzić. Dochodzą do tego bardziej wyciszone partie, gdzie pobrzmiewają niczym echo gitary w ambientowym podkładzie. Wtedy ma się wrażenie, że jakaś otchłań pomału wsysa człowieka. Dziwny to album, niepokojąca muzyka, i chyba taki był zamiar Białorusinów.
Reido nagrało dobry album. Brakuje tylko stempla "to jest Reido". Jestem jednak przekonany, że wraz z kolejnymi albumami Białorusini odnajdą własną tożsamość. Muzykom udało się wykreować specyficzny klimat, stworzyć zajmujące kompozycje, no i to brzmienie - powalające! Płyta autentycznie brzmi jak kolaboracja Meshuggah i Celtic Frost. Rzecz zdecydowanie godna polecenia fanom wymienionych bandów.
Sebastian Urbańczyk