Pandemonium

Misanthropy

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Pandemonium
Recenzje
2012-03-08
Pandemonium - Misanthropy Pandemonium - Misanthropy
Nasza ocena:
8 /10

Gdyby opowiedzieć historię Pandemonium, używając tylko sprawdzonych, mniej lub bardziej wyświechtanych schematów hollywoodzkich filmów, mogłaby ona wyglądać tak.

Oto Pandemonium - zniszczony, podstarzały bokser, czy może raczej wrestler, o twarzy, na której wyraźnie odbiła się cała, bolesna historia jego życia (patrz: facjata Mickey’a Rourke w ‘Zapaśniku’). Kiedyś był na fali, sukcesy ("Devilri", "The Ancient Catatonia") być może przyszły zbyt wcześnie, w każdym razie dość szybko rozpoczęła się jazda w jednym kierunku - w dół. Nadeszły czasy walk w coraz mniejszych i podlejszych salach, dla coraz skromniejszej widowni (Domain). Czasem trzeba było znieść okładanie przy użyciu krzesła, a nawet - ku uciesze gawiedzi - zszywacza ("The Zonei", "Hellspawn"). Tego było już jednak za wiele i sterany życiem Pandemonium zaszył się w starej przyczepie kempingowej, pielęgnując wspomnienie dawnych sukcesów i kryjąc się przed wierzycielami. W takim stanie odnajduje go pewien manager, który składa mu propozycję stoczenia jeszcze jednej walki, bez wielkich fajerwerków, ale na nieco lepszych warunkach, a przede wszystkim z poważniejszym przeciwnikiem. Walka ta, reklamowana na plakatach jako "Misanthropy", miała zdecydować o ewentualnym powrocie na arenę, albo o  definitywnej emeryturze. Niewielu wierzy w sukces weterana, jednak umęczone i poorane bliznami ciało Pandemonium mobilizuje się do jeszcze jednego, niemal nadludzkiego wysiłku, i nasz bohater - ku zaskoczeniu wszystkich - wygrywa. Brawa, łzy wzruszenia i nagroda Akademii Filmowej!

Nagrany po pięciu latach wydawniczej posuchy "Misanthropy" to nie tylko zaskakująco solidny i porządny album (czego, szczerze mówiąc, zupełnie się nie spodziewałem, mimo że "Promo 2010" z dwoma nowymi utworami brzmiało całkiem obiecująco), ale również taki, który nieczęsto zdarza się na naszym podwórku. Brak u nas materiałów z dobrym, usytuowanym gdzieś na granicy różnych gatunków dark metalem, w którym kluczową rolę odgrywa klimat, a nie obłędna napierdalanka, czy nowoczesne, podpatrzone na weście i bezrozumnie kopiowane patenty. Podoba mi się, i bardzo doceniam fakt, że Pandemonium nie napina się i z nikim się nie ściga. Na "Misanthropy" nie wyczuwam presji w rodzaju "teraz albo nigdy", nie słyszę nuty sztuczności. Całość brzmi niezwykle szczerze i choć zespół ewidentnie cofnął się z inspiracjami do swych korzeni, płyta nie jest zakurzoną ramotą.


To spójny, choć zróżnicowany krążek. Zarówno na poziomie wokaliz, oscylujących między rasowym blackmetalowym skrzekiem, firmowym "rykiem" Paula, a nawet recytacją (i to po polsku w kawałku tytułowym), jak i - co szczególnie rzuca się w uszy - w warstwie muzycznej. Jako sierocie po "Devilri", najbardziej podobają mi się wolniejsze, niemal doomowe momenty z okazjonalnymi przyspieszeniami ("Necro Judas"), choć znajdzie się i coś dla zwolenników bardziej żwawych temp ("The Black Forest", "Avant-Garde Underground"). Dobrze wykorzystane wokale znanej z Chaostar Androniki Skoula (choć warto pamiętać, że ten godny uwagi grecki projekt wszystkie trzy albumy zarejestrował, nim ta wokalistka dołączyła do jego składu), pojawiające się w "Stones Are Eternal" i "Misanthropy", dodają niespodziewanego smaczku całości. Podobnie, jak oszczędnie dozowane orientalizmy w "Only the Dead Will See the End of War" (brawo za partię bębnów) oraz w kawałku tytułowym, czy też sample.

Jest bardzo dobrze, ale odnoszę wrażenie, że mogło być nawet lepiej, gdyby zespół nieco odważniej rozwinął niektóre pomysły. Może zabrakło więcej ambientowych sampli? Może nie starczyło inwencji na utrzymujące się przez cały album na podobnym poziomie ciekawe aranże partii gitary (choć właściwie dotyczy to tylko "Avant-Garde Underground", opartego na zbyt prostych akordach). Mnie osobiście zabrakło jednak przede wszystkim odrobiny szaleństwa, niepokoju i sonicznego, pierwotnego lęku, podobnego do tego, który swego czasu osiągnął - oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji - Celtic Frost na wielkim "Monotheist". To mogłoby wznieść ten materiał na nowy poziom, ale muzycy mieli odmienną wizję, nie pozostaje więc nic innego, jak tylko ją uszanować. Nie zmienia to faktu, że "Misanthropy" to jedna z najważniejszych premier początku roku w polskim metalu, która na pewno pojawi się w końcowych podsumowaniach. Dzięki niej, Pandemonium świata nie zwojuje, ale zdecydowanie nie ma się czego wstydzić. Wszak udało mu się nagrać najlepszy krążek od czasu debiutu. O takim powrocie na scenę wielu może tylko marzyć.

Szymon Kubicki