Liberteer

Better To Die On Your Feet, Than Live On Your Knees

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Liberteer
Recenzje
2012-02-02
Liberteer - Better To Die On Your Feet, Than Live On Your Knees Liberteer - Better To Die On Your Feet, Than Live On Your Knees
Nasza ocena:
10 /10

Nie trzeba być szczególnie bystrym obserwatorem czy dziennikarzem Time, żeby zauważyć, że rok 2011 był rokiem protestów. Afryka Północna, Londyn, Grecja. Kolejne protesty rozchodziły się falami.

I oto gdzieś w Stanach, zrodzony z frustracji i sprzeciwu wobec panującego systemu, pojawia się Liberteer. Jednoosobowy projekt, znanego z Cretin, Mathew Widenera.

Formę muzyczną swego buntu wybrał dość osobliwą. Ironiczną miejscami. Wściekły, punkujący grind połączył z dźwiękami, których nie powstydziliby się power metalowi rycerze. Grind, który jednoznacznie kojarzy się z twórczością Napalm Death oraz Repulsion, uzupełniony został podniosłymi tematami wplecionymi tu i ówdzie. Cóż, już dawno uznałem, że w muzyce było już wszystko. I było. Na płycie Liberteer też znajdują się znane elementy. Jednak na takie połączenie chyba nikt wcześniej nie wpadł.

W przeważającej części albumu dominują opętańcze tempa, rwące riffy i perkusyjna kanonada, perfekcyjnie ostre brzmienie. Muzyczne akcenty zostały idealnie rozłożone. Kiedy trzeba przyłożyć, są bezpośrednie znakomite riffy, kiedy trzeba zagęścić, pojawiają się blasty. Aranżacyjnie i kompozycyjnie ten krążek wyrasta ponad przeciętność, jeśli idzie o tę półkę muzyczną. Energia zawarta w 27 minutach muzycznego szaleństwa jest powalająca.

Wspomniałem o nieco ironicznym charakterze "BTDOYFTLOYK". Przejawia się on we wzniosłych partiach. Orkiestracje, trąby, a nawet power metalowe, podkręcone riffy przerywają od czasu do czasu gonitwę dźwięków. Oczywiście, nie można zapomnieć o patriotycznych tematach (mandolina, banjo?), co przy lewicowych tekstach, wykrzykiwanych gardłowym wokalem przez Widenera, powoduje, że siłą rzeczy na twarzy słuchacza musi pojawić się uśmiech; z mojej nie schodził przez cały czas trwania krążka. Uwielbiam tak zagrany grind, a tu pojawiają się dodatkowe melodyjne elementy oraz sample, które wzbogacają album. A wprowadzenie ich nie jest zabiegiem czysto formalnym, bowiem idealnie wpisują się w utwory. Świetnie współgrają. Widener wykazał się nie tylko kunsztem wykonawczym, ale i kompozycyjnym. Nawet, jeśli mowa o innym kunszcie, niż ten, który cechuje np. Joe Bonamassę. Mocne grindowe otwarcie 2012 roku. Teraz pozostaje tylko czekać na nowe Napalm Death.

Sebastian Urbańczyk