Jak zapowiedzieli, tak zrobili. Kilka miesięcy po pierwszej części trylogii "777" pojawia się jej druga odsłona - "The Desanctification". Nie wiem, jak to możliwe, ale jest jeszcze lepsza niż jej poprzedniczka.
Blut Aus Nord to fenomen, a przy tym jedna z najciemniejszych gwiazd blackowego firmamentu nad Sekwaną. Zresztą, nie tylko francuskiego, drugiego takiego zespołu po prostu nie ma. W przeszłości nagrywali krążki różne, ale zawsze niejednoznaczne i wymagające od słuchacza wysiłku i wyjątkowego zaangażowania. Nawet ambitny projekt trylogii nie okazał się dla kapeli zbyt wymagający. Odsłona pierwsza, "Sect(s)", zarysowała wizję rodzącego się opus mangum Blut Aus Nord. "The Desanctification" nie pozostawia żadnych wątpliwości. To dzieło kompletne, doskonały przedstawiciel współczesnego awangardowego blacku. Ale właśnie, czy to wciąż jeszcze black metal?
Choć mamy do czynienia z ewidentnym sequelem "Sect(s)", czego dowodzi choćby kontynuacja numeracji utworów oraz specyficzny klimat, "The Desanctification" to album zdecydowanie odmienny i wyróżniający się na tle całej dotychczasowej dyskografii Blut Aus Nord. Francuzi ponownie błysnęli nieprzewidywalnością i nagrali najspokojniejszą, najbardziej hipnotyczną i, nie bójmy się tego słowa, najbardziej przystępną płytę w swej karierze. Te elementy, które na "Sect(s)" zostały jedynie zarysowane, tu znalazły pełne rozwinięcie. Zapomnijcie o zmasowanym i pokręconym sonicznym ataku, w którym kapela dotąd się lubowała i, którego nie brakowało na części pierwszej. Tym razem, dominuje muzyka na styku mrocznego dark/cold wave i industrialu, nie brak też czystych wokaliz. To, w połączeniu z chorym, odhumanizowanym klimatem i specyficznymi, 'falującymi', partiami gitary, które zawsze stanowiły trademark Francuzów, daje wręcz porażający efekt.
"The Desanctification" dowodzi, że czasem mniej znaczy więcej. Gęste jak smoła kompozycje, które wymagały od słuchacza kondycji maratończyka, przemieniły się w całkiem przejrzyste struktury, a takie melodie, jak np. w "Epitome VIII" czy "Epitome X" muszą wywołać rozpacz u wszystkich fanów-prawdziwków Blut Aus Nord. Moim zdaniem, ta zmiana wyszła formacji zdecydowanie na dobre. Hipnotyczna moc recenzowanego krążka sprawia, że po prostu nie mogę się od niego oderwać. Blackmetalowa końcówka roku bez dwóch zdań należy do Francuzów. Zaczynam odliczanie do premiery trzeciej odsłony "777", ale nim ujrzy ona światło dzienne, jeszcze niejeden raz dam się wciągnąć w mroczny świat Blut Aus Nord, wykreowany na "The Desanctification".
Szymon Kubicki