Fuck The Facts to kanadyjski kwintet, który z płyty na płytę ewoluuje, pozostając jednak wciąż w obrębie ekstremalnego metalu. I to, że grają metal, stanowi w zasadzie jedyny pewnik.
Kojarzeni są ze sceną grind, jednak "Die Miserable" jest czymś zdecydowanie więcej. Muzycy z Ottawy oddają się w pełni swobodzie twórczej i wydaje się, że jedynym ich celem jest nagrywanie nietuzinkowej muzyki. I na tym właśnie polu niewątpliwie odnieśli sukces.
Fuck The Facts na swoim dziewiątym albumie nie marnują czasu. To niesamowite, ile może się dziać na 35-minutowym krążku. Ze sporym kunsztem płynnie przechodzą od tematu do tematu, zmieniają nastroje, wplatają techniczne zagrywki, a wszystko skomponowane zostało tak, że nie wywołuje u słuchacza zmęczenia. Każdy dźwięk zdaje się mieć swoje miejsce i czas, panowie nie atakują kakofonią, a przecież mowa tu o bardzo żywiołowym graniu. Techniczny grind, klasyczny death metal, thrashowe i bardziej eksperymentalne partie oraz szczypta melodii (zamykający "95") zostały umiejętnie połączone w rozbudowanych utworach, osadzonych w specyficznym klimacie. Nieustannie coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. Zarówno czysto muzycznie, jak i brzmieniowo. Nad wszystkim góruje agresywny, "suchy" wokal Melanie Mongeon, która swym głosem mogłaby zawstydzić niejednego krzykacza.
Kanadyjczycy nagrali wyjątkową płytę; tym większy żal, że zwróci na nią uwagę jedynie niewielka grupa ludzi, którzy poszukują nowych doznań muzycznych. "Die Miserable" można postawić w jednym szeregu z tegorocznymi wydawnictwami kolegów z wytwórni - Brutal Truth i Inevitable End. To album wymagający uwagi, zachęcający do wielokrotnego odsłuchu. I to akurat są fakty, na wysłuchanie których warto poświęcić czas.
Sebastian Urbańczyk