Wibrator, sperma, ostrzeżenie o niezrozumiałych tekstach, gołe genitalia i zdjęcie z robienia nowej koafiury. Brzmi jak "scenariusz" świńskiego porno? Nie, to reedycja bardzo przyzwoitej płyty, którą każdy szanujący się fan ciężkich brzmień powinien w swoim życiu przesłuchać przynajmniej raz.
Oglądając książeczkę, patrząc na testy (czyta się je średnio) można odnieść wrażenie, iż ta płyta to po prostu żart. I to z gatunku tych na równi obleśnych, jak i zupełnie zbytecznych. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest tak, że ten krążek jest po prostu dobry. Przez duże D.
Pierwsze starcie z Tuff Enuff może być solidnym crash testem z rzeczywistością i poglądem na to, jak się powinno grać metal. Bo o ile okładka albumu jest ni żartem, ni obrazą majestatu, tak jego zawartość najzwyczajniej w świecie wali bejzbolem po kolanach. Bardzo ciężkie, klasyczne granie, bez ozdobników, fajerwerków i przymilania się, w połączeniu z wokalem, który nie jest wprawdzie mistrzostwem świata w dziedzinie dykcji i czasami budzi bardzo dobitne skojarzenia z Chrisem Cornellem jest tym, co recenzentka lubi najbardziej.
Tuff Enuff okrasił swój debiut solidną dawką ironii, sarkazmu i olewania autorytetów. The Beatles raczej nie wyraziliby swego uznania i nie klaskaliby uszami po usłyszeniu wystarczająco twardej wersji "Ob-la-di, ob-la-da". Zakładając, że tytuł "Piosenka z filmu o Korkim" by im coś powiedział. Ale wersja tego klasycznego utworu jest wyjątkowo zjadliwa i na swój walnięty, lekko pijacki sposób ciekawa. Nie mam pojęcia ile turboptysi zostało skonsumowanych podczas nagrywania "Cyborgs Don't Sleep", ale na pewno były jakieś przebłyski trzeźwości w studio. Bo takie "Only Grass" składające się z 8 różnych słów na krzyż jest naprawdę ciekawym, wpadającym w ucho kawałkiem. W obu wersjach, zresztą. Ta industrialna dla zmyły została nazwana "Tecno" i faktycznie brzmi nieco jak dicho-bandżo. Ale na zdecydowanie wyższym poziomie, niż impreza ze sztachetami w tle.
Nie ma się co pieścić, ten album, choć nagrany lat temu sporo, właściwie nic nie stracił na swojej świeżości i mocy. I to chyba jest najbardziej zaskakujące. Z jednej strony proste jak konstrukcja cepa młócenie, a z drugiej wszystko czego trzeba (gołe cycki też) w ilości wystarczającej. Tuff Enuff był swoistym objawieniem (Podobno. Ja wówczas biegałam z plecaczkiem do szkoły podstawowej). Koncertowali ze znanymi i lubianymi z rodzimego metalowego świata. Ale nagle wszystko dobrze żarło i zdechło... Na szczęście, o ironio, nic w przyrodzie nie ginie, zespół postanowił się reaktywować i za sprawą Metal Mind wypuścił reedycję. O ile pierwsze wydanie pewnie będzie kosmicznie trudne do zdobycia, tak o nową wersję warto się postarać. Bo pomijając całą ironię, brak powagi i całkowitą nonszalancję bijącą od tego zespołu "Cyborgs Don't Sleep" jest świetnym rozdziałem w książeczce "Historia metalu w Polsce".
Julia Kata