Until Fear No Longer Defines Us
Gatunek: Metal
Podobno w muzyce powstało już wszystko, co mogło powstać. Teraz wszyscy, mówiąc kolokwialnie, małpują i bazują na pomysłach innych. I to pewnie byłoby jeszcze do wytrzymania, gdyby zawartość danego krążka trzymała się zwyczajnie kupy. A w tym wypadku tak niestety nie jest.
Ghost Brigade przy nagrywaniu swego nowego materiału chyba się po prostu pogubiło. A nadmiar szczęścia i pomysłów najzwyczajniej w świecie nie zadziałał na ich korzyść. Tak niechlujnego albumu dawno nie recenzowałam. Jak można go określić w sposób krótki i węzłowato? Pomieszanie z poplątaniem.
Spokojny, nastrojowy "In The Woods" z bardzo fajnym, "życiowym" tekstem daje niestety bardzo błędne wyobrażenie o albumie. Spodziewałam się po prostu klimatycznego zestawienia, a tu zaraz po wstępie następuje rycząco - charczący utwór o dumnej nazwie "Clawmaster". Mieści się on w powiedzmy "średniej utworowej", ale po lirycznym "In The Woods" daje podobne wrażenie co wrzucenie sobie kawałka lodu za koszulkę późną jesienią. Szybkie otrzeźwienie i odrobina niedowierzania. No i po co? A miało być tak sympatycznie.
Generalnie, na tym krążku można znaleźć tak wiele pomieszanych stylów i pomysłów (a może raczej ich braku?), że łatwo się zwyczajnie zgubić. Poszczególne utwory odsłuchiwane pojedynczo są całkiem przyjemne, niektóre nastrojowe, inne ciężkie jak paczka gwoździ. A jeszcze inne można zakwalifikować jako coś pomiędzy tymi dwoma określeniami.
Taki "Grain", chociaż znośny dla uszu, ma fajną rytmikę i tekst możliwy do przetrawienia tylko niestety, na dłuższą metę nudzi i męczy. Wyciągane w nieskończoność końcówki śpiewane przez wokalistę po prostu irytują. I chociaż reszta muzyków robi co może, to po prostu nie jest to kawałek nawet z okolic przeciętności. Za to "Breakwater" z połączeniem ryku z piekła i spokojnego śpiewu jest chyba najlepszym przykładem braku pomysłu na płytę.
Trudno powiedzieć o "Until Fear No Longer Defines Us", że jest to bardzo zły materiał, albo że w ogóle nie powinien on trafić na sklepowe półki. Gdybym usłyszała większość tych utworów w ramach przygotowań do nagrywania doszłabym pewnie do wniosku, iż jest szansa coś z tym zrobić. Trochę pozmieniać, trochę ujednolicić, aby wszystko trzymało się kupy i będzie przynajmniej ok. W końcu teksty są nie najgorsze, wokalista ma przynajmniej trochę talentu, a reszta zespołu potrafi obsługiwać przypisane im instrumenty. Ale jako gotowa całość ten krążek brzmi dość nudno i wywołuje dezorientację. Nie ma tu momentów rzucających na kolana, ale i odpychających. Dyplomatycznie stwierdzę, iż najciekawsza jest po prostu okładka.
Julia Kata