Lou Reed & Metallica

Lulu

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Lou Reed & Metallica
Recenzje
2011-10-25
Lou Reed & Metallica - Lulu Lou Reed & Metallica - Lulu
Nasza ocena:
2 /10

"Dużo bym dał, by przeżyć to znów" - pewnie to właśnie słowa "Wehikułu czasu" nucił sobie Lou Reed idąc ze starannie wypełnionym CV i butelczyną czystej do chłopaków z Metalliki, by ci chcieli z nim współpracować i jeszcze raz wywindować jego nazwisko na szczyty chwały.

Niestety, koleś źle trafił. Po pierwsze twórczość thrashowców na nieco innym biegunie, co solowa twórczość Reeda i The Velvet Underground. Po drugie - hajp na Metallikę miał swoje epicentrum jakieś dwadzieścia lat temu.

Ewentualnie jest jeszcze jedno wytłumaczenie dlaczego doszło do kolektywizacji tych dwóch światów i w efekcie spłodzenia koszmaru, co się zowie "Lulu". Otóż Lou Reed nie lubi Metalliki, po ich całkiem udanym powrocie do formy w postaci "Death Magnetic" postanowił sprowadzić ich w miejsce, w którym byli za czasów "St. Anger". Czyli do solidnej, zdrowej, śmierdzącej kupy.

O tym, że coś jest nie tak, zdawały się informować nas wypowiedzi Larsa Ulricha. Gdy jego band zszedł się z Reedem i zaczął wspólnie z nim dłubać przy muzyce, perkusista radośnie oświadczył, że to jest stuprocentowa Metallica, największe dzieło ich życia, poszerzenie własnej perspektywy poprzez korzystanie z doświadczenia starszego kolegi. Tymczasem ostatnio śpiewka wygląda tak, iż Duńczyk oraz Kirk Hammet twierdzą, że "Lulu" to nie jest płyta Metalliki, to całkiem inny, odrębny projekt. Przynajmniej będą mieli podstawę, by się od niego odciąć za jakiś rok czy dwa…


Drugi sygnał nadciągającego kataklizmu stanowił "The View", najpierw jego fragment, a potem całość dostępna do odsłuchu w serwisie Soundcloud (proszę, proszę - jacy panowie są nowocześni). To numer oparty o słabiutki riff, Lou bełkocze w nim, jakby wspomnianą na wstępie butelkę opróżnił sam, miast podzielić się nią z kolegami - nawet nie ma się ochoty zagłębiać w opowiadaną przezeń historię. Mam złe informacje dla wszystkich, którzy mieli nadzieję, że to żart - tak, niestety, brzmi każdy numer. Jak tylko pojawia się nadzieja na niezły kawałek, vide nawet fajny thrashowy galop w "Mistress Dread", wolny, sunący w stylu "Czarnego albumu" gitarowy walec we "Frustration" albo ciężki, wyciskający siódme poty z wiosła Kirka "Dragon", momentalnie burzy ją to piąte koło u wozu, które kiedyś było podobno wielkim artystą. Dość powiedzieć, iż ze względu na wokal Reeda jest wręcz niemożliwym przesłuchanie dwóch numerów pod rząd. Ja obrabiałem ten album przez trzy dni…

Ale trzeba sprawiedliwie oddać, że Lou nie jest jedynym winowajcą tej totalnej artystycznej porażki (choć na jego barki należy zwalić jakieś 85% zasług). Metallica takoż w większości numerów nie szaleje. Co z tego, że wspomniany numer "Mistress Dread" ma fajny motyw, skoro maltretuje go non stop przez siedem minut? Cóż z tego, że pojawiające się w "Cheat On Me" smyki wprowadzają doprawdy interesujący, nieco ambientowy klimat, skoro utwór oprócz zmiany dynamiki nie oferuje żadnych dodatkowych atrakcji? Co mi po miłej, ciepłej melodii w "Junior Dad", skoro na dziewiętnaście minut tego utworu jakieś dziesięć to minimalistyczny, wybrzmiewający dźwięk jakichś dęciaków, który pasuje do reszty płyty jak pięść do nosa (a trzeba Wam wiedzieć, że ja minimalizm ostatnio bardzo lubię), a pozostały czas wypełnia znów zapętlony motyw?

Totalną porażką jest dla mnie otwieracz "Brandenburg Gate" z wesołkowatą melodią, do której - oprócz tradycyjnego bełkotu Reeda, dochodzi wręcz komiczny zaśpiew Jamesa Hetfielda "Small Town giiiiiirllll!"… Albo takie "Little Dog" - to najzwyczajniej w świecie utwór niedokończony; na zaproponowanych akustycznych motywach można by pewnie coś zbudować, ale panowie ograniczyli się tylko do robienia sprzężeń i - raz na jakiś czas - uderzenia w perkusję.


Koniec końców "Lulu" zakrawa na najgorszą płytową kooperację ever. Nawet Chris Cornell z Timbalandem zrobili coś dużo ciekawszego. Ode mnie dwójka i to raczej tylko ze względu na sentyment do Metalliki.

No, chyba że panowie nagle oświadczą, że to "Prima Aprilis"! Że utwory dostępne na oficjalnej stronie projektu i w serwisach dla dziennikarzy to ściema. Jeśli tak, to mamy do czynienia z bardzo kiepskim żartem…

Jerzy Gibadło