Kiedy przeczytałem rekomendację premierowego albumu Extinct Gods ze strony niejakiego Sebastiana, a więc człowieka reprezentującego interesy jeszcze raczkującej Let Them Come Productions pomyślałem, że jest w niej sporo przesady.
Wszak oficjalny wydawca do sięgnięcia po debiutancką płytę zespołu zatytułowaną "Wartribe" zachęca w następujących słowach: "energia, żywiołowość, brutalność czyli to, co najlepsze w gatunku (...) i doprawione światowej klasy brzmieniem". W rzeczywistości pierwszy LP wrocławskich muzyków mógłby posłużyć za młodszego kuzyna bomby atomowej, ponieważ jego siła rażenia jest naprawdę duża.
Album zachwyca potężnymi, mięsistymi kompozycjami. Dziesięć utworów wypełniających jego tracklistę zostało utrzymanych w death metalowej konwencji ze sporadycznymi wpływami pozagatunkowych patentów. Fanów death metalowego instrumentarium do nastroju bojowego powinno zagrzać bogactwo agresywnych riffów serwowanych z dwóch gitar. Spiritus movens wszystkich kompozycji jest gitarzysta Dominik Prykiel, który przy całej masie riffów dołożył również do krążka kilkanaście soczystych solówek. Pewnie te gitary nie brzmiałyby tak dobrze gdyby nie doskonała współpraca pomiędzy gitarzystami, a perkusistą Michałem Jaroszem, basistą Michałem Adamusem i głównodowodzącym armią instrumentów, wszechstronnym wokalistą Adamem Rodakiewiczem. Przy chwilach spędzonych z "Wartribe" odniosłem wrażenie, że pomiędzy muzykami zawiązało się coś w rodzaju muzycznej chemii, bowiem zarówno dosadne blasty Jarosza, jak i basówki Adamusa doskonale wpisywały się i jednocześnie kreowały klimat premierowego krążka Extinct Gods.
Tym bardziej mnie dziwi, że od 2010 roku, a więc już po zarejestrowaniu "Wartribe" w grupie doszło do kilku zmian. Pożegnano się z Michałem Adamusem, a jego miejsce zajął... dotychczasowy gitarzysta Jakub Baczyński, którego wiosło z kolei przejął Szczepan Inglot. Jednak pomijając te roszady o "Wartribe" trudno napisać coś złego, bo z pewnością w tej kategorii nie można traktować faktu, że muzycy Extinct Gods na pewno prochu nie wymyślili. Znalazło się tu wszystko, co najlepsze w death metalu i patentach około deathmetalowych, ale mimo wszystko w ramach przyjętych standardów i sprawdzonych pomysłów. Z pewnością jakieś odstępstwa od tej reguły możemy znaleźć choćby w klimatycznym wstępie do utworu tytułowego będącym pokazem zręczności Jarosza, kilkukrotnie urozmaiconych solówkach Prykiela, wielu mniej lub bardziej zaskakujących samplach czy w schizofrenicznej konstrukcji w utworze... "Deconstruction", ale w gruncie rzeczy "Wartribe" to dobrze opancerzony album wykonany z klasycznego kruszcu.
Myślę, że z czystym sumieniem mogę polecić "Wartribe" fanom klasycznego death metalu. We wrocławianach z Extinct Gods tkwi niesamowity potencjał, którego wielka część została wykorzystana przy debiutanckim LP. Nie bez znaczenia w tej materii była rola człowieka odpowiedzialnego za mix i mastering Szymona Czecha, który zadbał o siłę oddziaływania tego materiału. Nie wiem jak Extinct Gods zareaguje na roszady w składzie na kolejnym albumie, ale póki co można śmiało stwierdzić, że "Wartribe" to bardzo obiecujący początek kariery zespołu.
Konrad Sebastian Morawski
Zdaniem Marcina Marcinkiewicza
Gdyby Steve Vai był fanem Decapitated, to zapewne jego muzyka brzmiałaby jak Extinct Gods. I w całej tej produkcji dziwi mnie tylko nazwa tej kapeli. Po przesłuchaniu ich debiutanckiego materiału wiem bowiem jedno - bogowie wcale nie wymarli!
Od momentu, gdy zauważyłem tę kapelę na 20 leciu zespołu Lost Soul, ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem kiedy będzie można posłuchać studyjnej produkcji. I oto jest - w tym roku nakładem Let Them Come Productions ukazała się długo oczekiwana (kapela istnieje już około dekady!) debiutancka płyta Extinct Gods zatytułowana "Wartribe". Znaleźć tutaj można, czego zresztą nietrudno domyśleć się po tytule, prawdziwie brutalne deathmetalowe brzmienia zagrane z niezwykłą precyzją. Przysłowiową wisienką na torcie są melodyjne i wirtuozerskie solówki. Nie ma się jednak czemu dziwić - jeden z gitarzystów Extinct Gods (Dominik Prykiel) gra również u boku Jacka Greckiego we wspomnianym już przeze mnie Lost Soul, jest również wykładowcą we Wrocławskiej szkole Rocka i Heavvy Metalu.
Niech was jednak nie zwiedzie to wszystko co napisałem - nie jest to bowiem kolejna kapela która po prostu dorzuca blastów do pieca. Mamy tutaj do czynienia z prawdziwym powiewem świeżości w tym hermetycznym światku brzmień ekstremalnych. Kompozycje są złożone (rzekłbym, że momentami jest progresywnie) a brzmienia różnorodne - jak chociażby w instrumentalnym "Procession", gdzie intro brzmi wręcz jak muzyka plemienna, a perkusista później dwoi się i troi żeby klimat trwał przez całe pięć i pół minuty. I trzeba dodać że robi to należycie.
Mimo że osobiście nie jestem koneserem tak ciężkich brzmień to jest to produkcja która pewnie jeszcze nie raz zagości w moim odtwarzaczu. A konkluzja na jej temat może być tylko jedna: jeśli tak brzmi pierwsza płyta zespołu, aż strach pomyśleć co usłyszymy na kolejnych albumach!
Marcin Marcinkiewicz