Potężne ściany gitar, atmosfera gęsta jak smoła, rytmy toczące się wolno jak walec - słowem post metal. Gdzie indziej w Polsce miał się narodzić kolejny jego przedstawiciel, jeśli nie we Wrocławiu? Ojczyzna Asymmetry Festival wydała na świat rok temu Blank Faces. Oto pierwszy pełnometrażowy dowód ich istnienia.
Powstała w 2010 roku formacja ma co prawda za sobą debiut wydawniczy (EPkę), ale dopiero "Freefall" należy traktować w pełni poważnie i z należytą atencją. Muzyka kwintetu to bowiem całkiem udane nawiązanie do dokonań Cult Of Luna, Isis czy Neurosis, a z racji instrumentalnego charakteru także do Pelicana (szczególnie do ich pierwszych wydawnictw) i Red Sparowes. Twórczość Blank Faces łączy zmiany nastrojów ptaka z Chicago, z potężnymi riffami szwedzkich mistrzów sludge’u i post metalu. Tyle że bez wokalu właśnie.
Puste Twarze z Wrocławia raz czarują ambientowym spokojem, jak w "Intro", innym razem wrzucają tenże spokój w środek utworu, by pograć na emocjach słuchaczy - vide piękne, minimalistyczne partie klawiszowe w "Anxious". Najczęściej jednak jadą z ostrymi jak brzytwa mojego dziadka riffami, które garściami czerpią ze wspomnianych Cult Of Luna i Neurosis. Poczujecie to szczególnie w "The End of the Beginning Marks the Beginning of the End", a także w mocnym uderzeniu na koniec, tytułowym "Freefall". Gdzieś tam możemy też znaleźć nawiązania do chorych odjazdów grupy Tool (mam na myśli np. "Mantrę") - te dziwne, mrożące kosmki jelitowe dźwięki we wprowadzeniu do "Everything Is Still Happening" jak nic przypominają dokonania Adama Jonesa.
A wszystko to udało się chłopakom zamknąć w zaledwie 40 minutach - to z jednej strony, gdy patrzy się na historię gatunku, relatywnie mało. Ale z drugiej - i ta druga strona będzie stanowiła moją najpoważniejszą, a zarazem jedyną uwagę do zespołu - gdyby album trwał dłużej, mogłoby zacząć wiać nudą. Blank Faces ograniczają się w większości utworów do jednej skali, w podobnych progresjach akordów. Zgoda, pięknie szarżują z dynamiką, ze wstawianiem klawiszowych interludiów, ale przydałoby się troszkę to wszystko urozmaicić. Wystarczy wziąć lekcję pod tytułem "Isis", dobrze przestudiować, i będziemy pewni, że poziom zainteresowania słuchacza utrzyma się cały czas na wysokim poziomie.
Tak czy owak, jest nieźle. Więcej - jest naprawdę dobrze. "Freefall" stanowi świetną bazę do rozwoju, którego Wrocławianom z całego serca życzę. Z tej muzy może wyjść jeszcze wiele dobrego!
Jurek Gibadło