Dwadzieścia jeden lat temu Dan Lilker, ówczesny basista Nuclear Assault i były basista Anthrax w jednej osobie, skrzyknął grupę obłąkańców i powołał do życia Brutal Truth. Zespół, który zapoczątkował nową jakość na scenie grindowej.
Wykonywany przez nich grind death był bardziej zakręcony, bardziej brutalny i chyba bardziej szalony niż większość ówczesnych propozycji. Dwa lata temu, po dwunastoletniej przerwie wydawniczej, kapela powróciła na scenę albumem "Evolution Through Revolution". Rewolucji może nie było, ale ewolucja jak najbardziej. Bez odcinania kuponów od chlubnej przeszłości. Bez powtórki z rozrywki. Panowie podjęli niejako próbę zdefiniowania na nowo swojego stylu.
Brutal Truth to muzyczna nisza. Nie ciąży na nich presja, towarzysząca kolejnym wydawnictwom takiej na przykład Metalliki. Tu nie ma wielkich oczekiwań. Właściwie, wiadomość o reaktywacji ucieszyła pewnie tylko garstkę zapaleńców. Posiadając całkowitą swobodę w komponowaniu materiału, skwapliwie z tego skorzystali. Naturalny talent oraz niemałe umiejętności muzyczne złożyły się na więcej niż udany powrót.
"End Time" stanowi kontynuację podjętego na wcześniejszym krążku zadania. Brutal Truth sięga dalej i głębiej, inkorporując do swej twórczości elementy technicznego death metalu, math-cora, sludge’u czy industrialu, tworząc mix, który gwałci narządy słuchu każdego, kto ośmieli się wcisnąć ‘play’ w odtwarzaczu.
Album zawiera 23 utwory i trwa 53 minuty. Zaczyna się dość nietypowo. Otwierający płytę "Malice" brzmi jak skrzyżowanie Neumy z Godflesh. Złamany rytm perkusji, zniekształcony bas, "zdołowana" gitara, człowiekowi nie pozostaje nic innego, jak tylko baunsować do rytmu. "Malice" to jednak tylko przystawka. Właściwe danie rozpoczyna się wraz z kolejnym kawałkiem "Simple Math" i trwa już do końca. Ekstremalny, brutalny, niszczący młyn dźwięków. Spazmatyczne rytmy perkusji, gitarowa ekwilibrystyka i rozdzierający wrzask Kevina Sharpa. Tak prezentuje się Brutal Truth na "End Time". W ciągu niespełna godziny poznajemy muzyczne fascynacje poszczególnych muzyków, odziane jednak w spójną formę. Ta płyta spokojnie pogodzi ludzi, znających wcześniejsze produkcje tego nowojorskiego kwartetu, wielbicieli młócki spod znaku Origin oraz miłośników chaosu, prezentowanego przez Converge czy The Dillinger Escape Plan. Dodatkowo słychać, że tej czwórce autentycznie sprawia radość to, co robią. Bawią się graniem, dzięki czemu ich kolejne płyty brzmią naprawdę świeżo.
Wcześniej w tym roku Relapse wydało "Oculus" szwedzkiego Inevitable End. Brutal Truth jest kolejnym zespołem z tej stajni, który nie boi się eksperymentów brzmieniowych, który nie stoi w miejscu, który wciąż poszukuje nowych rozwiązań. I nie odbywa się to kosztem słuchacza. Paradoksalnie, w tym chaosie dźwiękowym jest porządek. Od słuchacza zależy tylko, czy będzie chciało mu się zagłębić i to dostrzec. Nie ma co ukrywać, że to muzyka nie dla każdego. It’s for grindfreaks only.
Sebastian Urbańczyk