Jak powinna brzmieć totalnie oldschoolowa płyta, będąca hołdem dla klasyków gatunku, sprawiająca wrażenie, że jedyną inwencją jej twórcy było poskładanie w całość riffów i zagrywek dawno już użytych przez innych? Powinna brzmieć tak, jak "Conjure And Command". Musicie jednak wiedzieć, że to pytanie wcale nie jest zarzutem.
Toxic Holocaust startował jako solowy projekt Joela Grinda, który pierwsze albumy nagrywał we własnej sypialni. Po podpisaniu kontraktu z Relapse Records, wytwórnia zagoniła go do profesjonalnego studia, gdzie trzy lata temu powstał znakomity "An Overdose of Death...". Teraz projekt przekształcony w regularne trio wraca z kolejnym albumem. Ten powiew zmian wymiótł nieco obskurnej atmosfery i wulgarności z muzyki kapeli, jednak oldschoolowy thrash Amerykanów niezmiennie i bezlitośnie kopie po dupsku. A blondwłosy Joel Grind wciąż nie ma zamiaru ukrywać, że to, co wychodzi mu najlepiej, to ponowne zlepianie patentów, wymyślonych lata temu przez thrashowych gigantów.
Odtwórcza kreatywność? Czemu nie, tym bardziej, że kolejny raz okazuje się, że to działa. I to jak! Otwierający album "Judgment Awaits You" to niespełna dwie minuty dźwiękowej anihilacji, bez trudu rozszarpującej (na 666 kawałków) wszelkiego rodzaju objawienia i nadzieje na thrashowej scenie, w rodzaju Diamond Plate. Kolejne kawałki atakują zresztą z nie mniejszą mocą. Nie będę ukrywał, że uwielbiam takie granie i takie płyty. Zupełnie nie przeszkadza mi, że to wszystko gdzieś już słyszałem, a Slayer miesza się tu z niemieckimi thrashowymi klasykami oraz surowością Venom. Całość jest bowiem idealnie wręcz poukładana. Toxic Holocaust ponownie dociera do istoty thrashu i przypomina, że genezą tego gatunku był gniew, a paliwem do tworzenia takich dźwięków permanentny stan wkurwienia. Ta muzyka ma rzucać się do gardła niczym psie bestie zdobiące cover poprzedniego albumu Amerykanów, a nie głaskać po główce przy pomocy melodyjnych solóweczek, słodkich refreników i radiowych balladek. Wybór szyldu dla zespołu nie był przecież przypadkowy.
Z drugiej strony, trzeba przyznać, że "Conjure And Command" mimo wszystko ustępuje mocą wcześniejszemu "An Overdose of Death...". Brakuje mi tu tak wpadających w ucho utworów, jak hiciarski "Nuke The Cross"; poza tym, produkcja najnowszego materiału jest nieco gładsza i, jak wspominałem wcześniej, mniej wulgarna, nowocześniejsza, ale i bardziej masywna. Płyta brzmi czyściej i potężniej, choć to wcale nie było konieczne. Moim zdaniem, odpowiednia porcja brudu zawsze powinna stanowić element składowy tego typu materiałów. Szkoda również, że w miksie schowano bas, który bardzo ładnie brzęczał na poprzednim krążku. "Conjure And Command" jest więc bardziej przystępna; zdarza się nawet, że Amerykanie zapędzają się trochę zbyt daleko w tym kierunku. Przykładem niech będą choćby "Red Winter" czy "The Liars Are Burning", który przypomina mi nieco twórczość Witchery, a przecież im trudno zarzucić oldschoolową postawę.
Ale nic to! "Conjure And Command" mile łechce prymitywną stronę mej muzycznej duszy, nie oczekującej nowinek, łamańców, awangardy czy innych wodotrysków. To jest właśnie taki thrash, jaki lubię najbardziej.
Szymon Kubicki