Hail Hornet!

Disperse the Curse

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Hail Hornet!
Recenzje
2011-09-09
Hail Hornet! - Disperse the Curse Hail Hornet! - Disperse the Curse
Nasza ocena:
8 /10

Głupawe określenie 'supergrupa' może znaleźć zastosowanie w niemal każdej muzycznej stylistyce. Czasem kryje się za nim sklecona naprędce w jakimś celu (czytaj: kasa) bandę dinozaurów, którzy swój super-status nabyli przez zasiedzenie (nikt już bowiem nie pamięta, kiedy byli super, wszyscy jednak zakładają, że kiedyś być musieli, skoro wciąż funkcjonują w muzycznym biznesie); czasem zaś to po prostu wspólny projekt muzyków, którzy na co dzień działają w innych, rozpoznawalnych w danym gatunku kapelach.

Nawet sludge zna tego typu projekty, a jednym z nich jest bez wątpienia właśnie Hail Hornet! Troy Medlin zdziera gardło w Sourvein, a gitarzysta Vince Burke gra także w Beaten Back to Pure. Dochodzi do tego jedyna w swoim rodzaju sekcja rytmiczna, za którą odpowiada "Dixie" Collins, wydobywający najniższe dźwięki w Buzzov-En i Weedeater oraz niepowtarzalny Erik Larson, aktywny w takiej liczbie projektów, która przewyższa nawet ilość jego tatuaży (by wskazać tylko nieodżałowaną, pogrzebaną już niestety, genialną Alabama Thunderpussy czy Birds of Prey), zasiadający za bębnami równie często, jak sięgający po gitarę.

"Disperse the Curse" to drugi album Hail Hornet!, wydany po czterech latach od debiutu. Nie miałem okazji poznać pierwszej płyty Amerykanów, ale na recenzowanym kawałku plastiku klasę muzyków słychać w każdym utworze, co dodatkowo podkreśla idealna wręcz produkcja. Zwykły śmiertelnik, po krótkiej próbie powtórzenia wokalnych wyczynów Medlina, popisowo zdzierającego gardło, prawdopodobnie straciłby głos na zawsze, ale, jak wiadomo, bourbon to najlepsze smarowidło na struny głosowe każdego potwora z bagien południa Stanów. Swoją drogą, momentami trudno oprzeć się wrażeniu, że za mikrofonem stoi również Dixie, wyposażony w bardzo podobną barwę głosu do Medlina. Wystarczy jednak, że popisowo zajął się basem i, szczerze mówiąc, jego dobrze wyeksponowane bulgoczące partie podobają mi się nawet bardziej, niż te z macierzystego Weedeater (pomijając fakt, że "Disperse the Curse" to album znacznie lepszy niż "Jason… The Dragon").  


Biorąc pod uwagę muzyczne CV tego gwiazdorskiego składu nie może dziwić, że na "Disperse the Curse" usłyszeć można echa pozostałych bandów Amerykanów. Powstała z tego bardzo interesująca i smakowita sludge'owa mieszanka, choć nie dorównuje ona klasą Grzmotocipkom z Alabamy. Trzeba jednak przyznać, że Hail Hornet! poczyna sobie bardzo śmiało, to jedna z lepszych pozycji roku w tym gatunku, a gdyby cały materiał utrzymał poziom dwóch pierwszych utworów, byłoby wręcz rewelacyjnie.

Otwieracz, w postaci doskonałego "Shoot The Pigs" (ależ adekwatny tytuł) wita i zgniata jednocześnie słuchacza rewelacyjnym riffem i szybkimi fragmentami. Cały krążek w tym klimacie bez trudu wywróciłby do góry nogami moje zestawienie najlepszych tegorocznych albumów (a właściwie zrobiłby to, gdyby takowe powstało). Następny "Gifted Horse" dobija rannych i jeńców. Później w tryby kruszarko-rozdrabniarki z Północnej Karoliny dostaje się sporo mułu z okolicznych bagien i Hail Hornet! nieco wytraca impet. Utwory nabierają bujającego ciężaru, czego najlepszym przykładem jest świetny, ponad 8-minutowy "Blacked Out In Broad Daylight". Prawdziwie doomowe zwieńczenie płyty. Po drodze trafia się jeszcze m.in. "Beast Of Bourbon" (mają panowie talent do tytułów) z niespodziewaną długaśną solówką, czy "Kill The Liars" z charakterystycznym (i jakimś takim znajomym) motywem przewodnim.   


"Disperse the Curse" to bardzo solidny, klasycznie sludge'owy i jednocześnie spójny album. To warte podkreślenia, bowiem muzycy ponoć (zapewne z powodu braku czasu) pracowali nad nim przeszło dwa lata. Wcale tego nie słychać; całość sprawia wrażenie, jakby zespół nagrał materiał z marszu. Oczywiście, polecam.

Szymon Kubicki