Perfekcyjni zabójcy muzycznej lekkości, zespół piszący swoje utwory od linijki, ale też kwintet kolesi posiadających technikę cyborgów i nielichą wyobraźnię. Słowem - Dream Theater.
Przy okazji słuchania ich najnowszego dzieła odezwały się we mnie moje oba "ja"; jedno kocha DT, drugie się nimi brzydzi; jedno wyłapało na "A Dramatic Turn Of Events" mnóstwo inspirujących i - nareszcie - nowych pomysłów, drugie raz miało ochotę zwymiotować słuchając ogranych popisów Johna Petrucciego. Oba prezentują swoje opinie poniżej.
Malkontent: Oho, maszynki powracają. Powiedz mi, jak możesz słuchać gości, którzy nawet na żywo nie są w stanie się pomylić, nie mają tej pierwotnej rock’n’rollowej radości improwizowania, lekkości?
Fan: Hola, hola - ty chyba słuchałeś tylko trzy ostatnie płyty Teatru Marzeń. OK, od czasów "Train Of Thought" Amerykanie nie nagrali dobrego albumu, faktycznie - takie "Black Clouds & Silver Lining" nie powalało freestylem i nowymi pomysłami, ale teraz jest mój drogi inaczej. Dream Theater znowu jest pomysłowy!
Malkontent: Doprawdy? No to lećmy od pierwszego "On The Backs Of Angels" - gdyby nie chór na początku kawałka, nie uświadczylibyśmy tu niczego oryginalnego. To znów oklepana melodia w refrenie, znane brzmienia gitar (coś jak "Endless Sacrifice") i klawiszy, wreszcie przewidywalne solówki owych. Petrucci chyba nadal nie może pojąć, że jego kostkowanie się przejadło i jest nad wyraz nudne. Daję szansę "Build Me Up, Break Me Down"; jak wyżej - elektroniczny początek ciekawi, potem mamy do czynienia z riffem, który jakby dobrze poszukać dałoby się odnaleźć na "Train Of Thought" albo "Awake", a potem jeszcze refrenik jak z "Scenes From A Memory". Zieeeeew. "Lost Not Forgotten" - tu na początku na klasycyzującą partię spina się Jordan Rudess. A potem mamy 9 minut Dreamowej nudy. Mam ochotę wyrzucić w cholerę ten krążek.
Fan: I popełniłbyś błąd, bo mniej więcej od piątego na płycie "Bridges To The Sky" zaczyna się ciekawie. Plemienne klimaty na dzień dobry, potem chóralne zaśpiewy "Agnus Dei", które sprawiają, że dreszcze przechodzą po plecach… I wreszcie naprawdę mocny, wysmakowany riff Johna P., miłe dla ucha partie Jamesa LaBrie, przekonywujące zagrywki Rudessa i fajne basowe zabawy Johna Myunga - kapitalny numer! Bardzo zaskakuje "Outcry" - po symfonicznym intro czekasz, aż zacznie śpiewać Sharon Den Adel :). A te bardzo heavy zagrywki Petrucciego? Miód! Nośny refren? Proszę bardzo! A może metal zagrany tak lekko jak jeszcze nigdy przez Dream Theater? Posłuchaj "Breaking All Illusions", gdzie najpiękniej wypadają unisona gitary i klawiszy. Co do solówek Petrucciego - we wspomnianych przez ciebie kawałkach są one może faktycznie niezbyt przekonywujące, ale już partie w omawianych przed chwilą "Bridges To The Sky" i przede wszystkim "Breaking All Illusions" to coś z naprawdę najwyższej półki. W tym drugim, gdy John gra pod hammondowy podkład, DT wybiera się w rejony Pink Floyd, a on sam pięknie nawiązuje do Davida Gilmoura. Zauważ też zmianę na stanowisku perkusisty - w Dream Theater najbardziej nudny był Mike Portnoy. Jego męczące młynki, jego nudnawe opowieści o walce z nałogiem alkoholowym tu nie występują. Jest za to wcale nie gorszy technicznie Mike Mangini, którego kopyto jest równie ciężkie.
Malkontent: Mnie Mangini zawodzi. W porządku - już nie muszę słuchać oryginalnego jak żarty Kuby Wojewódzkiego Portnoya, ale Mike M., jako najszybszy perkusista świata, powinien dodać większego kopa DT, odcisnąć prawdziwie metalowe piętno… Już nie raz tu wymieniane, moje ulubione "Train Of Thought" - to se ne vrati…
Fan: I znów szukasz dziury w całym - Mangini nie miał dużego udziału w kompozycjach, ponieważ doszedł do zespołu w zaawansowanym stadium prac nad płytą. Poczekajmy na następne wydawnictwo - wtedy będziemy mogli sprawiedliwie go ocenić. A robienia drugiego "Pociągu myśli" nie ma sensu - sam narzekasz na brak nowości! Na upartego jednak odniesienia do albumu z 2003 - rzuć uchem na "Far From Heaven"; klawisze plus wiolonczela - czy nie przypomina ci to przypadkiem "Vacant"?
Malkontent: Ja przy "Vacant" chciałem się ciąć, a takich kawałków nie lubię. Wolę ballady z czasów "Scenes From Memory" (o takie "Spirit carries on" to było coś). Jeszcze na koniec chciałbym zwrócić uwagę na ciulową okładkę - może i ten chłopiec jadący po przerywającej się linie współgra z tytułem albumu, ale już wynurzające się z chmur tylne skrzydło samolotu kojarzy mi się tylko ze Smoleńskiem. A tego tematu nie lubimy, my precioussss.
Fan: I to jest chyba jedyny punkt, w którym się zgodzimy - Smolektor out! Faktycznie, może i Dream Theater mieli lepsze okładki, ale ta nie jest znowu taka szpetna. A co do ballad w stylu "Spirit Carries On", to bądź łaskaw dotrwać do końca płyty. "Beneath The Surface" to piękna, akustyczna ballada, która spodoba się każdemu fanowi twórczości Amerykanów z lat 90.
Podsumowanie: Nie wiem, które moje "ja" przekonuje Was bardziej, ale mnie "wypośrodkowanemu" zdaje się być bliżej do tego "fanowskiego". Po usłyszeniu dramatycznie (zgodnie z tytułem albumu) słabego zapowiadacza "A Dramatic Turn Of Events", czyli "On The Back Of Angels", podchodziłem do nowego dzieła Dream Theater bardzo sceptycznie. Tymczasem jest ono nad wyraz udane, szczególnie jego druga część brzmi nad wyraz świeżo i pomysłowo. To zdecydowanie najlepsze wydawnictwo kwintetu od ośmiu lat. I tym optymistycznym akcentem zakończmy powyższe rozważania :).
Jurek Gibadło (fan) i Jurek Gibadło (malkontent)