Znacie jakieś dobre metalowe zespoły z Hiszpanii? Nie, Moonspell są z Portugalii a Rec to horror a nie grindcore'owa kapela. Także drogie miśki macie szansę nadrobić zaległości z Półwyspu Iberyjskiego, wraz z debiutem stonerujących doom metalowców z Wolfhead.
Jestem osobą, która, nie wiem skąd mi się to bierze, oprócz tego, że często tworzy zdania wielokrotnie złożone, to nie czai wieeelu kultów. Ot, taki mam charakter. Toteż gdy zobaczyłem, że Wolfhead pochodzą z Barcelony to trochę, nieprofesjonalnie, na starcie ich zlekceważyłem. Czemu? Hala Madrid i więcej się tłumaczyć nie będę. Ale całe szczęście, że profesjonalny samokrytycyzm nigdy mnie nie opuszcza. Jeśli przez futbolowe sympatie skreśliłbym w ogóle na początku Wolfhead smażyłbym się na wolnym ogniu w piekle.
Patrzę w materiał promocyjny wysłany wraz ze srebrnym krążkiem Wolfhead i dochodzę do wniosku, że zespoły chyba same nie wiedzą co grają wypisując te notatki. Hiszpanie usilnie próbują mnie przekonać, że synkretyzują sound Solitude Aeturnus, Alice in Chains, Black Sabbath z Bathory i Enslaved. Sami przyznajcie jak to brzmi. Połączcie jeszcze na kolejnym opisie promosa Slayera z Fasolkami, heh, ale koniec złośliwości. Może panowie trafili z tym Bathory, bo rzeczywiście gdzieś tutaj po nutkach biega w stroju wikinga Quorthon, ale z większością skojarzeń strzelili sobie w nogę. Drodzy czytelnicy - Wolfhead nie musi się do niczego porównywać! To pewne jak fakt, że redakcja Magazynu Gitarzysta niedługo prześcignie Polskę w rankingu FIFA, oto debiut roku!
W końcu dostałem album, który w pełni spełnia moje oczekiwania względem debiutu danego zespołu na metalowej scenie. Niebagatelne i niecodzienne brzmienie? Proszę bardzo! Wolfhead brzmi jak skradanie się wilkołaka po ciemnym lesie! Coś zaszeleści, coś chrupnie, ale mimo wszystko dalej całość jest klarowna. To nie black metalowa piwnica. To jest pomysł na samego siebie, uciekający od łatwych rozwiązań. Za pomysłem na sound idzie pomysł na własny styl. A ten rzeczywiście ciężko określić. Skoro jednak najlepiej działają skojarzenia i kalambury, to jakoś to muszę zgrabnie ująć w słowa. Wyobraźcie sobie Electric Wizard, który wziął mniej prochów niż zwykle, wdał się w romans z Grand Magus, po drodze pożyczając kilka riffów Motorhead i Viking Skull, plus jak wspomniałem wyżej, nad całością unosi się klimat środkowego Bathory. Do tego znalazło się na "Wolfhead" miejsce do paru niemal jazzowych improwizacji. Uwierzcie mi, ciężko przejść obojętnie wobec tej niesamowitej mieszanki stonera i doom metalu!
W tym całym słoiku miodu jest jednak jedna łyżka dziegciu. Czemu do ciężkiej cholery "Wolfhead" trwa tylko lekko ponad pół godziny?! Z tego szósty i ostatni kawałek to jeszcze cover (ale jaki i kogo, heh, to odkryjcie sami). Ja chcę jeszcze! Za pozostawienie mnie ze sporym niedosytem punkcik w dół. Ale miejcie na uwadze Wolfhead. Wystarczy że łyknie ich np. Nuclear Blast i mogą pozamiatać jak dawno nikt. Obym się tego doczekał!
Grzegorz Żurek