Opportunistic Thieves of Spring
Gatunek: Metal
Po niezłym, choć jednak niezapadającym w pamięć debiucie sprzed trzech lat, A Forest of Stars powracają z drugim krążkiem - zdecydowanie lepszym od poprzedniego i jednym z najciekawszych okołoblackowych albumów tego roku.
Mówiąc szczerze, wiktoriański wizerunek, przyjęty przez Anglików (pomijając fakt, że nie jest to zabieg nowy czy oryginalny) zadziałał na mnie raczej odstraszająco. Zespół uwiecznia się na starzonych, mocno stylizowanych zdjęciach, przedstawiających muzyków w koszulach, kamizelkach, frakach, cylindrach, charakterystycznych dla minionych epok sukniach i czym tam jeszcze. Zabawna strona internetowa (od razu przypomniały mi się stare przygodówki z epoki pentium 386) nawiązuje do czasów, kiedy to kolonialna Anglia władała połową świata; kapela utrzymuje na niej zresztą, że mamy obecnie rok 1891. Wszystko to, mimo całkiem spójnego zamysłu, było z mojego punktu widzenia jedynie rozpraszaczem, mającym za zadanie przede wszystkim odwrócić uwagę słuchacza od muzyki; krótko mówiąc - zwykłym przejawem przerostu formy nad treścią.
Zawartość "Opportunistic Thieves of Spring" szybko wyleczyła mnie z nadmiernego sceptycyzmu. Blackmetalowe dźwięki żenione z (a kysz) gotykiem, zazwyczaj lądują w koszu przed upływem minuty, tymczasem A Forest of Stars, choć używa podobnych środków i na pierwszy rzut ucha zbliża się do tej stylistyki, tak naprawdę oferuje coś zupełnie innego. Spora gromadka podobnych kapel, używająca fortepianu, skrzypiec, fletu czy żeńskich wokali (tu, na szczęście, dawkowanych bardzo oszczędnie) automatycznie wrzucana jest do jednego worka. Błędem byłoby umieszczanie tam również A Forest of Stars. Recenzowana płyta lśni bowiem w tym nieszczęsnym towarzystwie, niczym perła na szczycie góry łajna.
Anglicy z łatwością lawirują między mocniejszymi a spokojniejszymi partiami, bardzo umiejętnie robią użytek z poszerzonego instrumentarium. Całość współgra bez zgrzytów, a przy tym przesądza o nadaniu kompozycjom unikalnej atmosfery, czego przykładem jest choćby "Sorrow's Impetus". Zapętlona partia fletu towarzyszy w nim szybkim gitarom i blackowemu wokalowi. Tak samo dzieje się ze skrzypcami w "Raven's Eye View". Niby podobne zabiegi pojawiały się już wcześniej, u innych, ale A Forest of Stars zdecydowanie ma swój własny styl. Dawno nie słyszałem tak dobrze zaadoptowanych do metalowej bazy smyków czy fortepianu. A przecież odpowiednie użycie skrzypiec może zjeżyć włosy na głowie i odkryto to już dawno temu.
Jedyny w swoim rodzaju, niepokojący, lekko psychodeliczny, czy wreszcie teatralny klimat (wstęp do "Summertide's Approach") to najsilniejsza karta w talii, którą dysponuje A Forest of Stars. Dochodzą do tego świetne, chwilami histeryczne wokale, zdecydowanie odchodzące od sztampowego skrzeku oraz naprawdę interesujące patenty, przede wszystkim perkusyjne (wymienione wyżej dwa pierwsze kawałki, gdzie zespół korzysta z bębnów, brzmiących jak congi). Panowie nie cofają się nawet przed mrocznymi, ambientowymi tłami, gdzie cisza i dziwne dźwięki, nieraz na granicy słyszalności, stanowią integralną część całości ("Starfire's Memory"). Jedyny, poważniejszy zarzut, to użycie vocodera (albo efektu auto-tune) w zamykającym album "Delay's Progression". Tego typu chwyty irytują mnie niezmiennie.
A Forest of Stars, choć nie odkrywa nowych lądów, zabiera słuchacza w fascynującą podróż po mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. Zdecydowanie warto zabrać się razem z nimi.
Szymon Kubicki