Przy wstępie do niniejszej recenzji przydałoby mi się tło złożone z ognia wygasającego w ceglanym kominku, mruczącego na nim wyleniałego kocura i siekącego deszczu za oknem, bo zaiste zacznę w stylu poczciwego dziadka: "A ja pamiętam czasy...".
W istocie niewiele dzisiaj mówi się o tym, że kiedy Peter Tagtgren powoływał Pain ideą tego pomysłu było stworzenie projektu pobocznego wycelowanego na trzy, może cztery płyty, będące zaledwie odskocznią alternatywnych zainteresowań szwedzkiego kompozytora, wokalisty i multiinstrumentalisty. Tymczasem, po piętnastu latach istnienia, Pain wyrósł na regularny zespół, który nagrywał swoje albumy pod skrzydłami takich potentatów jak Roadrunner Records czy Nuclear Blast. Siódmy studyjny album zespołu "You Only Live Twice" został wydany właśnie nakładem dystrybutora z Donzdorfu.
U progu drugiej dekady XXI wieku, Peter Tagtgren i jego zespół zaproponowali około 41 minut muzyki utrzymanej w charakterystycznym dla Pain stylu, który można określić mianem industrialnego metalu. O ile przed premierą "You Only Live Twice" raczej z dystansem przyjmowałem zapowiedzi Petera Tagtgrena, który twierdził, że będzie to album uwydatniający "najmroczniejszą, najszybszą i najagresywniejszą stronę Pain", o tyle po odsłuchu tego materiału jestem w stanie przynajmniej w pewnej części zgodzić się ze słowami szanownego muzyka. Wszak na nowym krążku zespołu agresja została odczuwalnie zaakcentowana, w postaci ciężkich riffów Petera Tagtgrena i Michaela Bohlina, a także niepohamowanych blastów ze strony Davida Wallina. Pod tym względem, sekcja instrumentalna zdecydowanie się nie oszczędzała, a najlepszym tego dowodem będą takie utwory jak "Feed The Demons", tytułowy "You Only Live Twice" czy "Season Of The Reaper", które pewnie mogłyby spodobać się nawet fanom Hypocrisy. Przy kawałkach szybkich, rzec można utrzymanych w tradycyjnej formie, w muzyce kapeli o wiele intensywniej zostały wyeksponowane industrialne patenty, opracowane przez Petera Tagtgrena. Mam na myśli liczne elektroniczne ścieżki wplecione pomiędzy utwory rozpędzone niczym francuskie TGV. Przyznam, że industrialny szlaczek następujący po serii riffów brzmi równie dobrze, co klasyczna gitarowa solówka.
Pewnym urozmaiceniem nowego albumu są sporadyczne fragmenty autonomiczne poszczególnych partii instrumentalnych. Mam na myśli przede wszystkim nadaktywną perkusję Davida Wallina w "We Want More czy "Monster", a także osamotnione wokale Petera Tagtgrena choćby w "Let Me Out". Poza tymi drobiazgami, na następcy "Cynic Paradise" z 2008 roku zmianom nie uległ charakter kompozycji Pain, które w dominującej części zbudowane są raczej na mało skomplikowanym, refreniastym schemacie ozdobionym charakterystycznymi wykończeniami. Muzyka zawarta na "You Only Live Twice" została wyposażona w chwytliwe i dosyć nośne pomysły (może wyłączając wspominane wcześnie najbardziej agresywne kompozycje). Chciałbym też zwrócić uwagę na formę wokalną Petera Tagtgrena, który w przekroju swojej kariery miał całe mnóstwo okazji, aby zedrzeć do cna swoje gardło. Tymczasem Szwed prawdopodobnie jest miłośnikiem kogla mogla, bo jego soczyste, urozmaicone i bezsprzecznie prawdziwe wokale przyprawiają o dreszcze na skórze. Peter Tagtgren krzyczy, wrzeszczy, śpiewa, charczy, growluje czy wreszcie nuci "sobie coś" pod nosem, a to wszystko na jednym, relatywnie krótkim krążku.
W finale moich rozważań o najnowszej płycie Pain muszę przyznać, że dostarczył mi on wielu pozytywnych wrażeń. Trudno mi się zgodzić z opinią, że "You Only Live Twice" to album mroczny, bo przynajmniej ja się dobrze przy nim bawiłem, a część utworów chętnie zabrałbym ze sobą do samochodu podczas podróży po polskich autostradach. Dlatego po polskich, bo jest ich bardzo niewiele, a siódmy studyjny krążek Pain też do najdłuższych przecież nie należy. Mocna "ósemka".
Konrad Sebastian Morawski