Załoga z Lancaster powraca z nowym wydawnictwem, potwierdzając swoją dominację w chrześcijańskim metalcore. Koledzy z As I Lay Dying powinni odczuć oddech kolegów, ponieważ muzycznie to oni prezentują się lepiej, a i w kwestiach wiary, pokory i przekazywanych wartości jawią się jako lepsi nauczyciele.
''Leveler'' to dzieło, które już na starcie bije na głowę poprzedni album grupy, zatytułowany ''Constellations''. Nowa propozycja August Burns Red to album zróżnicowany, na którym wreszcie znalazło się trochę miejsca dla przestrzeni, lżejszego grania, bez nieco monotonnego łojenia byle do przodu. Oczywiście, zarówno ''Constellations'' jak i wydany wcześniej ''Messengers'' mają to do siebie, że są idealnym koncertowym soundtrackiem - jednakowoż, z nielicznymi momentami na złapanie oddechu, chwili refleksji czy wreszcie - możliwości skupienia się nad tym co się dzieje. A to chyba najważniejsze, bo gdy mamy do czynienia z takimi muzykami, warto skupić się na pełnej smaczków grze Matta Greinera czy na piekielnie melodyjnych solówkach (''40 Nights'', ''Pangea''), które tym razem słyszymy zarówno w gęstych partiach jak i spokojniejszych fragmentach, budujących odpowiedni nastrój (końcówka ''Carpe Diem'').
Oczywiście, nie brakuje solidnego kopa w ryj, najlepszym tego dowodem jest (już) mój ulubiony ''Cutting The Ties'' pełen blastów, kilku ciekawych rozwiązań rytmicznych na talerzach, no i tradycyjnie melodyjnych riffów (otwierający jest wprost stworzony do headbangingu). Progresywną stronę reprezentują równie dobrze ''Carpe Diem'' jak i hit albumu ''Divisions''. Wokalnie w odniesieniu do poprzednich albumów screamów i growli, a więcej szaleństwa w wyższych rejestrach. Breakdowny jak zwykle miażdżące (''Poor Millionaire''), jednakże, co wielu zaskoczy, Matt Greiner nie używa chiny tak często jak jeszcze na ''Constellations''. Również na bellu Matt gra ciekawsze rzeczy niż same przejścia - a dodam tylko, że ów blaszka odpowiedzialna za akcenty przedziera się przez praktycznie całą resztę, mile łechcąc moje uszy.
Wersja ekskluzywna tego materiału zawiera post-rockowy aranż ''Pangea'', który w moim osobistym odczuciu jest uwaga: lepszy niż oryginał. Być może uważam tak, dlatego, że od dłuższego czasu nie słuchałem post-rocka, ale z drugiej strony, Ci, którzy usłyszą wersję w wykonaniu The Bells powinni podzielić moje zdanie. Inaczej ma się sprawa przy ''Boys of Fall'' zagranym na pianinie przez Zacherego Veilleux. Mówiąc bardzo obrazowo - ni ziębi mnie, ni grzeje. Ot, ciekawostka, ale nie wiem czy jest się tu czym jarać. Nie jestem fanem takich popisów. Akustyczna wersja ''Internal Cannon'' (przerobiona między innymi na modłę flamenco) wypada znacznie lepiej, emocjonalnie i uwaga: niezwykle żywiołowo. Koncert unplugged w wykonaniu August Burns Red? Może kiedyś, i wyłącznie na tak skoczną nutę. Za to totalnym zaskoczeniem jest wersja midi (GuitarPro górą!) otwierającego album ''Empire''. Kto na to wpadł, a przede wszystkim, kto tego będzie słuchał... Nie wiem, i nie chcę wiedzieć.
Grzegorz ''Chain'' Pindor