Po wydania swoistego absolutu dla deathcore'a w postaci "Awaken The Dreamers", All Shall Perish pożegnało się z młodym bogiem gitary Chrisem Storeyem, co wiązało się z tymczasową absencją na scenie. Chrisa zastępowało kilku gitarzystów, z czego jeden, Jason Richardson, niewiele młodszy ode mnie grajek, mimo odpowiednich umiejętności, nie okazał się trafnym wyborem.
Po jego odejściu do Born of Osiris, zespół z Oakland nadal borykał się z brakiem permanentnego gitarzysty. Jednakowoż po serii castingów - jak mniemam zarówno pod względem charakteru jak i umiejętności - na pokład zameldował się wykładowca z Berkeley, Francesco Artusato. Postać szerzej nieznana, a szkoda, bo ów Pan profesor w swoim macierzystym projekcie Hiss of Artocities, parał się technicznym death metalem o neoklasycznym zacięciu. To, oraz włoskie zwariowane korzenie, pozwoliły mu stać się pełnoprawnym członkiem All Shall Perish - oraz kompozytorem. Niestety w szeregach grupy niecały rok po odejściu Chrisa doszło do kolejnego rozłamu i panowie pożegnali się z mistrzem perkusji - Mattem Kuykendallem. Jednakowoż nie wpłynęło to na potencjalny koniec kariery zespołu.
Ci którzy obawiali się ewentualnej zmiany stylu mogą spać spokojnie. "This Is Where It Ends" to album stanowiący pomost pomiędzy progresywną stroną "Awaken the dreamers" a brutalnością "Price Of Existence". Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, iż jest to perfekcyjnie wyważony materiał, zarówno pod względem tożsamej dla nich sieczki, jak i przestrzeni. Dowodów na to jest kilka począwszy od hitu - "Divine Illusion" nie pozostawiającego złudzeń który zespół potrafi najlepiej dołożyć do pieca, za co warto pochwalić nowy nabytek w postaci obsługującego bębny Adama Pierce'a, znanego wcześniej z Sea of Treachery, jak i tradycyjnie dla Hermana Hermidy, będącego deathcore'owym odpowiednikiem Stu Blocka z Into Eternity. Dalej jest różnie - nieco djentowo w początku fenomenalnego "A Pure Evil" (doskonała solówka Francesco) czy tradycyjnie deathcore'owo w "The Death Plague". Szczerze mówiąc trudno mi wybrać najbardziej reprezentatywny utwór dla całości. Wydaje mi się, że w ich przypadku nigdy nie można było mówić o czymś takim jak kwintesencja stylu w jednej kompozycji. Równie dobrze mógłby to być super techniczny "Spineless", czy epicki, ponad siedmiominutowy "In This Life of Pain", budzący skojarzenia z "Memories of A Glass Santuary" w części melancholijnej, a dalej z "Awaken The Dreamers" w tej rozpędzonej, brutalnej - obfitującej w breakdowy oraz ciągle zmieniające się tempo.
Dla mnie, osobiście, jest to deathcore'owy album roku, utwierdzenie w przekonaniu, że Ci panowie są zupełnie bezkonkurencyjni, i jako jedni z nielicznych pchają ten metalowy wózek do przodu. "Awaken The Dreamers" nie przebili. Obawiam się, że to niemożliwe. Trudno. Przynajmniej wiadomo kto, i dlaczego dzierży palmę pierwszeństwa.
Grzegorz "Chain" Pindor