Celowo od kilku lat nie poszukuję niczego nowego w świecie heavy metalu. Prawdą jest, że gatunek heavy/power ma poważny zastój, i niestety niewiele kapel jest w stanie to zmienić. Jedną z nich była Imagika, ale się rozpadli - a szkoda, bo jak na amerykańską szkołę grania był to zespół nader oryginalny i nieprzeciętnie utalentowany, no i ostatecznie - niepopularny na Starym Kontynencie.
Wiadomo, że u nas prym w takim graniu wiodą Szwedzi, Niemcy a od czasu do czasu Latynosi z zachodniej części Europy. Gdzieś tam jeszcze od czasu do czasu przejawiały się twory z muzykami o skośnych oczach, ale tak naprawdę tylko jeden zasłużył na uwagę, mianowicie tech power metalowcy z Galneryus. Tyle, że obok wszystkich tych naszych gwiazdek w postaci Blind Guardian, Rhapsody, Helloween, Persuader, Astral Doors, super popularnego Sabaton, Dragonforce, Freedom Call, Vhaldemar i wielu innych, głównie widocznych co roku na festiwalu Masters of Rock, to właśnie w obu Amerykach dzieje się w tym gatunku najwięcej i najlepiej - wystarczy tylko chcieć do tych zespołów dotrzeć.
Na pierwszy ogień warto wspomnieć o Savage Circus, zespole pieczołowicie dbającym o dorobek starego Blind Guardian. Kto nie zna, niech uderzy się w pierś i nadrobi zaległości, bo gdy Hansi Kursch i reszta poczęli eksperymentować, a szwedzki Persuader zamilkł na jakiś czas, to właśnie w Ameryce Północnej niemiecki power metal miał się najlepiej. A w południowej, a i czasem środkowej części kontynentu, prócz niedocenianej Angry, był sobie (a w sumie jest nadal) genialny projekt Tribuzy - taka brazylijska Avantasia, tyle, że z większym kopem, bardziej na thrashową modłę.
Aż tu nagle, w świąteczne południe zupełnie niespodziewanie, objawił mi się zespół Hangar. Grupa istniejąca od dekady, odwalająca kawał niesamowitej roboty, a coś mi się wydaje, że średnio popularna w Europie. ''Infallible'' to piąty album w karierze zespołu, a pierwszy z którym mam styczność. Wierzcie mi lub nie, ale to dzieło absolutne. Dwa lata temu, kiedy ''Infallible'' ujrzał światło dzienne, panowie z istniejącego wówczas SPV powinni czym prędzej zgłosić się do wesołych Brazylijczyków, dając im cyrograf do podpisu. Dlaczego tak się nie stało, nie mam bladego pojęcia. Wiem za to, że mimo iż grupa koncertuje głównie w swoich rejonach (gdzie zapewne gra dla wielotysięcznej publiczności) ma możliwości i materiał by spokojnie zawojować resztę świata. Album trwa godzinę i jest perfekcyjnym miksem wesołego heavy/power metalu z thrash/death metalową rytmiką znaną z płyt Death.
Progresywny świat Hangar łączy w sobie tak wiele elementów, że z trudnością jestem wybrać choćby jeden w miarę reprezentatywny utwór dla całości. Bo równie dobrze mógłby to być bonusowy cover Queen, zagrany z jajem i mocą, jak i szalony ''A Miracle in My Life'', mknący na złamanie karku niczym stare Heathen. Za to warto powiedzieć, że w Hangar mamy czterech instrumentalistów: basistę, gitarzystę, perkusistę, klawiszowca i wokalistę, którzy talentem obdzielić by mogli dziesiątki innych zespołów. A gdy dodamy do tego wszystkiego fakt, że Aquiles Priester, to potencjalny garowy Dream Theater (w chwili pisania tekstu nie ogłoszono jeszcze następcy Portnoya - przyp. red), mamy tutaj do czynienia z nie byle jakimi muzykami. Bez cienia wątpliwości, jestem w stanie pokusić się o bardzo odważne stwierdzenie, że zarówno Aquiles jak i gitarzysta zespołu Eduardo Martinez poradzili by sobie w szeregach Dreamów. Inaczej sprawa się ma w stosunku do wokalisty Humberto Sobrinho, ponieważ ów krótkowłosy Latynos ma trochę jednostajną barwę głosu, ale z drugiej strony ŻADEN inny wokalista, nie nagrałby tak świetnych partii.
''Infallible'' to uczta dla każdego fana heavy metalu. Wielkanocny smakołyk i danie główne na drugą połowę tego roku, do momentu, gdy Hangar wyda premierowy materiał. A wróble ćwierkają, że tym razem w barwach Nuclear Blast. Amen!
Grzegorz ''Chain'' Pindor