Znany chociażby z grania na gitarze w Immortal, Demonaz, postanowił zebrać do kupy kilku znanych wyjadaczy sceny black i spłodzić album. "March of the Norse" imponuje składem personalnym.
Kto nie zna Ice Dale'a i Armageddy (nie osobiście, rzecz jasna), ten musi koniecznie podnieść swój współczynnik "true" lekturą dajmy na to "Metal Archives". Sęk w tym, że Demonaz solo choć z kompanami niczym więcej, poza line-upem, nie zachwyca. Co więcej, słuchając "March of the Norse" samoistnie nasuwa się pytanie "po co?".
Muzycznie mamy do czynienia wręcz z zabiegiem ctrl-c/ctrl-v z solowej płyty Abbatha, "Beetwen Two Worlds". Gwoli wyjaśnienia, kolega Demonaza z Immortal kilka lat temu nagrał, w oczekiwaniu na polepszenie koniunktury na powrót Immortal, album pełen archetypicznie Bathory'owego muzykowania z pogranicza heavy i black metalu. Panie, panowie i oto mija parę kolejnych wiosenek i następny black'owiec przypomniał sobie o korzeniach swojej zacnej muzyki. Demonaz myślał może, że słuchacze zapomną, że Abbath już się bawił w pokłony dla Quorthona? Może znowu na rynku modne są sentymenty? Nie wiem, nie śledzę nowinek i plotek. Chociaż może coś jest na rzeczy, bo na rynku np. gier co rusz choćby bijatyki wracają do swoich korzeni (np. SFIV i MK, kodem rzeknę by mnie o krypto-reklamę nikt nie posądził).
I leci sobie tak ten "March of the Norse", uprzyjemniając czas swą piękną produkcją (serio, black metal, archetypiczny, z wycyzelowaną produkcją. Wiem, że jest 2011 rok, ale brak mi w tym konsekwencji. I nie chodzi mi o to, żeby piwnica była, ale chociaż z ziarenko piasku w gitarze by się przydało...), prostą grą sekcji, melancholijnymi solówkami i leci, leci a ja mam deja vu. "Where Gods Once Rode" dajmy tak na ten przykład. Puśćcie ten kawałek pierwszemu lepszemu fanowi black metalu i spytajcie się jaki leci zespół. Jeśli człek ten nie powie Bathory, to nie nazywam się Żurek. Co najgorsze, Abbath w swym produkowaniu blackowanego heavy metalu nie nudził. Demonaz niestety nie popisuje się aranżami. Nudą wieje na kilometr. W kompozycjach niewiele się dzieje, chociaż zdaje sobie sprawę, że takie są niejakie założenia tego gatunku. I zniósł bym to, gdyby nie fakt, że oprócz paru skrajnych przypadków nie jestem w stanie rozróżnić jednego utworu od drugiego. Niekiedy panowie gdzieś zwalniają czy dodadzą ładniejszą solówkę, próbując kompozycjom nadać autonomiczność. Ale niestety wychodzi im to średnio...
By stworzyć album składający hołd dawnym wzorcom, trzeba umieć wyjść poza ramy oddawania trybutu. Niestety, Demonaz poszedł najkrótszą i najprostszą drogą, siląc się na tanią riffową epickość i kopiowanie schematów na kompozycje na potęgę entą wręcz... Plus za naprawdę dobre partie solowe z mojej strony i za to, że mimo, iż nudzi mnie "March of the Norse" niesamowicie, to mam dla tej muzyki ogromny szacunek. Jak na płytę próbującą wypełnić pustkę po nieodżałowanym Bathory, o wiele za mało, jak na poprawny heavy/black metal - w sam raz. Aby sprawiedliwości stało się zatem zadość ocena środka.
Grzegorz Żurek