Sludge/doom nigdy nie był specjalnie modny ani popularny, natomiast zawsze miał i ma rzesze "wyznawców". Dla postronnych słuchaczy stylistyka ta oznacza po prostu przytłaczający ciężar, czasem wzbogacony o partie ciut "żywsze" (hardcore`owe korzenie, ale też wpływy black i death metalu), generalnie jednak "zagłada".
Wydaje się wręcz, że wszystkie kapele tego nurtu brzmią tak samo, że sludge`owe kawałki mógłby tworzyć generator. Zostawmy jednak taki powierzchowny ogląd sprawy. Większość zespołów sludge/doom podąża bowiem własnymi ścieżkami, i - wbrew potocznym opiniom - rozwija tę stylistykę w odmienny sposób. Jaki pomysł na "zagładę" ma chicagowski Indian, który właśnie zadebiutował w barwach Relapse?
Wydawałoby się, że dość oczywisty. Otóż Indian sludge/doom uzupełniają o silne wpływy black i drone metalu. Przy tym nie kopiują żadnych doom/blackowych kapel, a idą własną ścieżką. I brzmią naprawdę ciężko. "Guiltless" to ich trzecia płyta i chyba najbardziej blackowa właśnie. Na pierwszej było sporo dronów, druga przyniosła bardziej "tradycyjny" sludge. Tym razem zapanowała "czerń". To prawdziwy blackened sludge, tak w warstwie wokalnej, jak i muzycznej. Estetyka zatem radykalna i ryzykowna, ale też otwierająca ciekawe możliwości brzmieniowe. Indian wykorzystali je znakomicie. Ich trzecia płyta ma "winylowy" czas trwania (ok. 40 minut) i z tego czasu nie została zmarnowana ani sekunda. Połączenie dwóch bardzo ciężkich gatunków dało efekt porażający i intrygujący.
Zaczyna się - jak na sludge - dość motorycznie i nie dziwię się, że właśnie "No Grace" było wizytówką tej płyty. Tu jeszcze nie słychać tak bardzo wspomnianego black metalu, ale od drugiego numeru mamy już prawdziwą czerń. W zasadzie poza dwuminutowym instrumentalem "Supplicants", cały czas obcujemy z blackened sludge`m. Indian nie popadają przy tym w monotonię. Ich trzeci album autentycznie wciąga. Nie ma tu "radykalizmu dla radykalizmu", wszystko do siebie znakomicie pasuje, dopełnia się. Utwory nie trwają, jak na poprzednich albumach, po kilkanaście minut (najdłuższy ma 9) i również dzięki temu nie nużą, a intrygują. Tempo nie jest ultrawolne, jak to w sludge/doom metalu bywa, ale też nie "true black metalowe". Ten album może Was zafascynować. Nawet jeśli na co dzień nie słuchacie takiej muzyki.
To dopiero trzecia płyta Indian. Kapela istnieje kilka lat i, jak dotąd, nagrywa same bardzo dobre, odmienne (choć nie krańcowo) albumy. "Guiltless" to ich krok w stronę black sludge metalu. Czy będą dalej podążać tą obiecującą ścieżką, czy tez może będą eksperymentować z ambientem, muzyką neoklasyczną albo industrialem? Zobaczymy. Na pewno warto monitorować ich poszukiwania. Jedna z najciekawszych kapel współczesnej sceny sludge jest w wyborowej formie.
Krzysztof Kołacki