Coś jest z tą Skandynawią, że metalują aż miło. Ach, z łezką w oku wracam do 2006 roku gdy Finlandia na Eurowizję wystawiła Lordi, który to band ku przerażeniu rozmiłowanej w miałkim popie gawiedzi wygrał wspomniany konkurs.
Micha mi się cieszy gdy włączam Candlemass, Audrey Horne, Battlelore czy Satyricon. Może wysyp lokalnych dobrych kapel generuje fakt, iż nasi północni bracia z tych kilku mroźnych krajów są naprawdę dumni z osiągnięć muzycznych swoich zarośniętych, trzymających gitary rodaków. Może to ten ziąb za oknem sprawia, że metalem Skandynawowie chcą podnosić sobie ciśnienie. Nie wiem. Wiem natomiast, że oto przed nami kolejna więcej niż udana płyta prosto ze Szwecji. Panie, panowie, oto Sahg i ich finezyjnie nazwany trzeci album "III".
Nie wiem czemu w każdej japońskiej kreskówce bohaterowie przed przypuszczeniem ataku, czy to fizycznego czy też magicznymi i nie do końca zrozumiałymi wiązkami energii, krzyczą wniebogłosy. Ale wiem, że po odpaleniu trójki Sahg, zaraz gdy przebrzmiało intro sam wydarłem się wniebogłosy, na całe gardło rycząc "Heeell yeeeah!". Oto bowiem Sahg kolejny raz prezentuje nam mocno klasyczny odłam doom metalu, spowinowacony z takimi tuzami gatunku jak Black Sabbath i Candlemass i trochę mniej znanymi, acz równie zacnymi jak obiad u rodziców po tygodniu studenckiego życia w akademiku Grand Magus czy The Gates of Slumber.
Słowem, riffowanie z pogranicza słodkiego heavy metalu o mocy ostatniego trzęsienia ziemi w Japonii (znowu ten Kraj Kwitnącej Wiśni...), melancholijna melodyka i powolna, głęboko osadzona, acz nie funeralna, gra sekcji. Już po usłyszeniu pierwszych dźwięków "Baptism of Fire" każdy fanatyk Czarnego Sabbatu, czy to tego Paranoidalnego zawierającego sławetny zaśpiew pożeracza nietoperzy, czy to bardziej rycerskiego, z nieodżałowanym Dio na wokalu, będzie w domu. Posępne i łatwe do zapamiętania melodie, a nie melodyjkowanie z gatunku power metalowego gnania za smokiem to jest to, co każdy fan klasyki przyjmie na klatę bez mrugnięcia okiem. Gdy trzeba Sahg zwalnia tempo ("Mother's Revenge"), wciąż pozostając wiarygodnym, gdy trzeba podnosi ciśnienie atakiem o mocy lewego sierpowego Adamka ("Downward Spiral"). Pan wokalista wie co robi za mikrofonem a jego maniera sprawdza się w tym gatunku muzycznym w stu procentach. Brzmienie dodaje dodatkowych ton ciężaru całości.
Jest siła, jest moc, są melodie, jest potężne brzmienie. Jedyną rzeczą, której brakuje na "III" to element zaskoczenia. To co prezentuje nam Sahg to kombinacja składowych znanych w metalu od lat. Ale Szwedzi grają ten swój heavy/doom z taką witalnością, polotem i co najważniejsze z wiarygodnością, że przeboleje już wtórność tego materiału. Ta muzyka to esencja tego czym jest klasyczny metal, micha sama się cieszy gdy lecą takie kawałki jak "Hollow Mountain". I oto chodzi, by muza nie męczyła a niosła radość. Słowem za to, że jest archaiczna III-ka a nie nowoczesne 3-D ocena bardzo pozytywna.
Grzegorz Żurek