Fani Mastodon, których w ostatnich paru latach znacznie przybyło, z pewnością ze zniecierpliwieniem oczekują nowego studyjnego wydawnictwa grupy. Aby umilić im ten czas zespół przygotował pierwszą w swojej historii koncertówkę.
Trzema poprzednimi albumami ("Leviathan", "Blood Mountain" i "Crack The Skye") Mastodon wspiął się na wyżyny. Zaczął regularnie występować u boku największych - początkowo Slayera, potem nawet Metalliki. Nagrywając jednak swoją ostatnią płytę muzycy chyba strzelili sobie w stopę. Monumentalny koncept-album, choć świetnie sprawdzający się w warunkach domowego zacisza, wymógł na nich w czasie występów na żywo okiełznanie ich koncertowego szaleństwa. Nie inaczej było 19 października 2009 w chicagowskim The Aragon Ballroom.
Wykonane w całości na żywo "Crack the Skye" nie do końca przekonuje, zwłaszcza warstwą wokalną. Każdy, kto miał szansę zetknięcia się z Mastodon na żywo, wie, że zwłaszcza gitarzysta Brent Hinds niezbyt dobrze radzi sobie z odtwarzaniem na żywo swoich partii wokalnych. Troy Sanders daje radę, ale również tylko w wykrzykiwanych fragmentach. Zaskakujące jest, że najlepiej z całej trójki śpiewa (i naprawdę chodzi o śpiew!) perkusista Brann Dailor, pomimo faktu, że swój instrument okłada z równie zadziwiającym zaangażowaniem i dokładnością.
Tak jak pisałem wcześniej, mam wątpliwości, czy materiał z ostatniej płyty nadaje się do wykonywania na żywo, szczególnie w całości. Wiem, że stanowi spójny monolit i swego rodzaju muzyczną opowieść, Mastodon nie jest jednak zespołem stworzonym do odtwarzania tego typu wydawnictw na żywo. Dlatego też koncert nabiera rumieńców dopiero, gdy wybrzmiewają ostatnie dźwięki wieńczącego "Crack the Skye" "The Baron" i zespół przechodzi do prezentowania numerów ze starszych płyt. Szkoda, że "Blood Mountain" reprezentuje tylko "Circle of Cysquatch", cieszy za to obecność "Mother Puncher" i "Where Strides The Behemoth" z debiutu oraz "Aqua Dementia" z "Leviathan". Miłym akcentem było umieszczenie także wykonania coveru Melvins, "The Bit", który grupa często grywa na koncertach, nigdy jednak nie umieściła na żadnym wydawnictwie studyjnym.
Oczywiście do jakości dźwięku, brzmienia nie można się przyczepić. Co najwyżej można żałować, że tak słabo słychać tutaj publiczność i że Troy Sanders jest tak małomównym frontmanem. Powyższe zalety nie zmieniają faktu, że na "Live at the Aragon" nie słychać koncertowej esencji Mastodon, czyli pewnego szaleństwa na scenie połączonego ze znakomita techniką. Z obu czynników tutaj pozostała tylko nienaganna technika obsługi instrumentów. Zespół wzięty w karby ostatniego materiału chyba jednak więcej stracił niż zyskał. Może na kolejnym albumie odreagują sztywność swojego ostatniego dzieła.
P.S. Z dziennikarskiego obowiązku dodam tylko, że do płyty CD dodano także DVD z zapisem koncertu, na którym występ uzupełniono w miarę interesującymi wizualizacjami.
Jacek Walewski