Blackguard

Firefight

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Blackguard
Recenzje
2011-04-05
Blackguard - Firefight Blackguard - Firefight
Nasza ocena:
9 /10

Folk i viking metal dotarł wreszcie do Ameryki Północnej. Pomimo dominacji metalcore'a i jego odłamów, przykładowo Korpiklaani, Finntroll, Amon Amarth czy Eluveitie to całkiem popularne nazwy na tamtejszym rynku. W opozycji do folk/viking metalu ze Starego Kontynentu stoi Blackguard, mający szansę zaistnieć przede wszystkim... u nas! Szczerze mówiąc widzę ich na trasie z Ensiferum, a w porywach nawet z Sabaton, Alestorm i.... Dragonforce.

A dodam jeszcze, że Blackguard to nowość w katalogu Victory Records, słynącej z hc/metalcore. Jawi się to albo jako ruch marketingowy, albo wiara w sukces mocno lukrowanego folk/power metalu z krzyczanymi wokalami i nie ustającymi uderzeniami podwójnej stopy. Wszystko to w epickim opakowaniu podniosłych klawiszy. Jasna cholera, nie bez kozery jeden z kolegów napisał, że ''Firefight'' to idealny soundtrack do Władcy Pierścieni - nie filmu, a gry, a już na pewno do zabawy w Dungeons & Dragons. Jeśli kogoś rażą liryki Rhapsody of Fire o smokach i heroicznych podbojach, tekstów Blackguard powinien unikać jak ognia, ponieważ wojna (tylko w jakim celu?) to motyw przewodni albumu i aż trudno się od niej uwolnić. ''Firefight'' to oręż do wszelakich konfrontacji - w tym z samym sobą, w związku z dylematem czy słuchanie epickiego metalu z Kanady, obfitującego w słodkie melodyjki jak w Dragonforce, to jeszcze przejaw odwagi czy już głupoty (śmiech).


Na koniec o pochodzeniu Blackguard. Panowie i Pani są z Montrealu, kojarzonego głównie z progresywnych i technicznych (death) metalowych dźwięków. Ma się zatem rozumieć, że ''Firefight'' to techniczny majstersztyk, jak wszystko co wychodzi na świat z tego francuskojęzycznego miasta, dodatkowo ocierający się o death metal (dublowane krzyczane i growlowane wokale). To przy okazji dowód na to, że również reszta świata ma do dodania swoje trzy grosze nawet w temacie skandynawskiego metalu. Minusem ''Firefight'' jest krystalicznie czysta produkcja i zbyt schematyczne solówki, które nie za bardzo urozmaicają super szybkie petardy. Mimo to, obcowanie z Blackguard to najzwyklejsza w świecie frajda, i jeżeli Wasz pogląd na heavy metal z Ameryki Północnej kończy się wyłącznie na 3 Inches of Blood czas najwyższy zapoznać się z Blackguard. Gwarantuję, że takie hity jak brutalny ''The Fear of All Flesh'' czy 'Farewell'' zmuszą Was do powrotu do tego krążka, z szerokim uśmiechem na twarzy. Jeśli zaś zdecydujecie się na chwilę sam na sam z Blackguard mam dobrą wiadomość, ''Firefight'' to dopiero drugi album w karierze zespołu. Oby nie ostatni.

Grzegorz ''Chain'' Pindor