Nie przepadam szczególnie za brutalnym death metalem, nie mówiąc już o grindzie, dlatego generalnie rzadko sięgam po wydawnictwa z tej półki. Są jednak kapele, dla których warto zrobić wyjątek.
Bez wątpienia należy do nich francuski Benighted, który opuściwszy stajnię Osmose (i słusznie, bo przecież ich dystrybucja to kiepski żart), przeniósł się do Season of Mist.
Deal okaże się zapewne korzystny dla obydwu stron. Kapela dostaje sensowną promocję i dystrybucję, a wytwórnia najlepszy materiał w dyskografii Benighted. Żeby było ciekawiej, to już szósty album zespołu, a nie dość, że nie widać jakichkolwiek objawów zadyszki, to jeszcze Francuzi wydają się być mocniejsi, niż kiedykolwiek wcześniej.
Frontman Julien Truchan zdradził mi w wywiadzie, że najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszał o swoim zespole, to porównanie Benighted do ciężarówki pełnej świń, która z całym impetem roztrzaskuje się o ścianę. Jednym słowem chaos, śmierć, krew i zniszczenie. Przesada? Niekoniecznie. "Asylum Cave" to niesamowicie intensywny, brutalny i bezlitosny materiał. Czysta, ślepa furia, która ma za zadanie zmieść słuchacza z powierzchni ziemi.
Nie myślcie jednak, że to kolejny nudny, wtórny i plastikowy zamulacz, do tego na amerykańskiej licencji. Owszem, podstawą "Asylum Cave" jest oczywiście brutalny death metal, z wyraźnymi wpływami grindu (świniaczek kwiczy aż miło), album ten jednak jest jak chińska szkatułka z milionem szufladek. Z której strony byście jej nie oglądali, zawsze odkryjecie jakiś nowy pomysł czy zagrywkę. Pod tym względem krążek wręcz oszałamia, ale nie odbija się to negatywnie ani na spójności, ani na sile przekazu. Benighted żongluje patentami z prawdziwie kuglarską wprawą, bez skrupułów z nich rezygnując (czasem nawet po kilkudziesięciu sekundach, w sytuacji, gdy wiele innych bandów zrobiłoby z tego cały utwór), i dodając coraz to nowe motywy. Czasem całkiem niekonwencjonalne, czego skrajnym przykładem jest np. fragment scratchingu w zamykającym płytę "Drowning". To i tak pikuś, bo na poprzednim krążku Benighted znalazła się hiphopowa wstawka, rapowana po francusku.
Wszystko to na nic by się zdało, gdyby materiał, wzorem zespołów zza oceanu, okraszony został sztuczną produkcją z kłującym w uszy triggerem. Nic z tych rzeczy. "Asylum Cave" brzmi przede wszystkim żywo i bardzo naturalnie. Naprawdę rzadko spotyka się płyty z szuflady 'brutalny death metal', które brzmiałyby w ten właśnie sposób. Owszem, jest trigger na podwójnej stopie, ale udało się uniknąć drażniącego efektu karabinu maszynowego. We wspomnianym wywiadzie Julien mówi, że kapela zawsze stara się uzyskać tak naturalne brzmienie, jakby grała na żywo. Naprawdę to słychać.
Połączenie kreatywnego, otwartego podejścia Francuzów do tworzenia kompozycji oraz żywej produkcji złożyło się na nietuzinkowy produkt, który nie trafia się często w tej stylistyce. Inteligentna młócka? Jak najbardziej. Polecam nie tylko brutalom, choć uprzedzam, że za pierwszym razem może nie zaskoczyć jak trzeba. Później jednak po prostu nokautuje.
Szymon Kubicki