Jeżeli wydany w 2008 roku album ''Torn'' uznawaliście za co najmniej dobry, tak kolejna pozycja w dyskografii Toma Englunda (i nowej kompani), jest dziełem niemalże tak udanym jak ''Recreation Day'', a może nawet lepszym.
''Glorious Collision'' to ponad godzina muzyki na najlepszym możliwie poziomie produkcyjno-kompozycyjnym. Aż dziw bierze, że po kradzieżach sprzętu, roszadach w składzie i wypadkach samochodowych, Tom S. Englund jest jeszcze w stanie ''to'' dalej ciągnąć. Jeśli jeszcze nie słyszeliście Evergrey, myślę, że spokojnie możecie zacząć właśnie od tego albumu. I nie, nie oszalałem, po prostu sądzę, że ''Glorious Collision'' spaja w sobie wszystkie elementy znamienne dla stylu szwedzkiej formacji zarówno te bardziej progresywne z pierwszych płyt, jak i łagodniejsze, bliższe powerowej stylistyce z okresu ''Recreation Day'', nie mówiąc już o ciężarze i masywności ''Torn''.
Album otwiera ''Leave It Behind Us'', bardzo motoryczny numer, który z łatwością mógłby znaleźć się na kilkukrotnie wspominanym ''Torn''. Potężne partie bębnów i dramatyczne klawisze Rikarda Zandera jak zwykle wywołują same skrajne emocje. Nie mówiąc już o tradycyjnie fenomenalnym głosie Toma, który jest w stanie dosłownie zawładnąć niemalże każdym sercem fana metalowej muzyki. I to niezależnie od tego, czy mowa o tak przebojowym kawałku jak otwieracz, pełnym pasji utworze zarejestrowany z udziałem żony Englunda (nie pierwszy raz zresztą) czy singlowym, niesamowicie wpadającym w ucho '"Restoring The Loss''. Premierowy krążek Evergrey obfituje w same niby pozytywne, a jednak bardzo depresyjne dźwięki, które nijak mają się do super cukierkowego power metalowego grania z Włoch czy Niemiec. Choć przyznać trzeba, że dopiero teraz, tego typu metal zaczyna mieć u nas powodzenie, co widać po ilości ludzi na koncertach.
Z każdą kolejną kompozycją uśmiech na mej twarzy poszerza się, niczym u dziecka obdarowanego nową zabawką. ''Glorious Collision'' to taka zabawka, ale dostarczająca dorosłych, poważnych emocji. Ciekawskich, doszukujących się drugiego dna w tekstach rozczaruję, tym razem Tom Englund nie pokusił się o napisanie koncept albumu - a szkoda, bo poprzednie były co najmniej dobre (przykład: ''The Inner Truth''). Jedynym poważnym mankamentem ''Glorious Collision'' jest gra nowego perkusisty Hannesa Van Dahl'a, który bębni bardzo oszczędnie, bez tego polotu, który cechował styl Jonasa Ekdahla. Poza tym, większych niedociągnięć nie zauważam. Może też dlatego, że jestem wielkim fanem Evergrey, ale to ostatecznie nie przesądza o końcowej ocenie krążka.
Podsumowując, pierwsza piątka z trzynastu kompozycji, to potencjalne killery, które koniecznie znajdą miejsce zarówno w waszych playlistach, sercach, nie mówiąc już o koncertowej setliście Szwedów. Samo brzmienie gitar wyrywa z butów, a depresja, z jaką przychodzi nam się zmagać gdy obcujemy z Evergrey, powinna zawstydzić niejeden z założenia melancholijny doom metalowy akt. Tom Englund i Rikard Zander potrafią wykreować dźwięki prowadzące słuchacza zarówno do płaczu, jak i do szczęścia, bo kontakt z Evergrey to emocjonalna podróż, mająca swój początek i koniec. Evergrey nie zawodzi. Nigdy.
Grzegorz ''Chain'' Pindor