’Gdzie ci rzeźnicy z tamtych lat?’ chciałoby się rzec po przesłuchaniu "Worshippers of the Seventh Tyranny". Nie jest to wprawdzie pytanie nasycone szczególnie dużą dawką nostalgii, raczej stwierdzenie faktu, że całkiem niespodziewanie sporo się w muzyce Impiety zmieniło.
Przede wszystkim, "Worshippers of the Seventh Tyranny" składa się z jednego utworu. Nie znaczy to rzecz jasna, biorąc pod uwagę dotychczasowe standardy kapeli, że album trwa jakieś cztery minuty. Swoją drogą mogłaby to być całkiem ciekawa koncepcja, choć całe setki zespołów i tak miałyby pewnie problem z sensownym zagospodarowaniem nawet tak skromnego czasu. Ale, wracając do Impiety, nie da się ukryć, że podobne pomysły w ich przypadku mogą wydawać się co najmniej wysoce zaskakujące. Oczywiście, przed nimi robiły to już i inne bandy, niekoniecznie progresywne; czasem nawet, jak np. w przypadku Thesyre, w bardzo udany sposób. Ale wiecznie spieszący się gdzieś Impiety?
Wcale nie jest tak, że z góry odrzucam podobne idee, wręcz przeciwnie. Tego typu pomysł, dobrze zrealizowany, mógłby okazać się całkiem nową jakością, nieco odświeżyć muzykę, tchnąć w nią nowego ducha. Rzecz jednak wcale nie jest tak prosta. To oczywiste, że nie wystarczy wrzucić do jednego utworu wszystkich możliwych patentów, które w typowych okolicznościach zostałyby użyte, powiedzmy, w dziesięciu kawałkach. By efekt końcowy nie przypominał Frankensteina, dość przypadkowo poskładanego przez szalonego naukowca z niekoniecznie pasujących do siebie elementów, trzeba przestawić się na zupełnie inne myślenie o komponowaniu. Poza tym, taki 38-minutowy kolos nie może opierać się wyłącznie na sieczce i zawrotnych tempach. A przecież właśnie z nimi, chcąc nie chcąc, twórczość Impiety była dotąd kojarzona.
Czy Singapurczycy poradzili sobie z zadaniem, które sami sobie wyznaczyli? Chyba nie do końca. I nie chodzi mi tu o wyraźne zwolnienie tempa czy odstąpienie od charakterystycznej stylistyki zespołu. Same pomysły wydają się dobre, gorzej z ich wykonaniem. Sporo tu naprawdę interesujących momentów, jednak w całości "Worshippers of the Seventh Tyranny" sprawia przede wszystkim wrażenie dziwnie niemrawego materiału. Wiele zagrywek powtarzanych jest zbyt długo, co w tym przypadku nieuchronnie kończyć się musi utratą uwagi słuchacza. Być może nieco częstsze zmiany partii w utworze, częstsze przeplatanie się szybszych i wolniejszych elementów sprawiłoby, że krążek stałby się zwyczajnie ciekawszy i nabrałby rumieńców.
Choć niewątpliwie zabrakło kapeli inwencji oraz zdolności właściwego rozłożenia akcentów, daleki jestem od stwierdzenia, że "Worshippers of the Seventh Tyranny" to album całkowicie nieudany. Co więcej, obecne oblicze Impiety odpowiada mi znacznie bardziej, i jeśli właśnie w tym kierunku podąży zespół, unikając błędów słyszalnych na recenzowanej płycie, w przyszłości może być całkiem dobrze.
Szymon Kubicki