Jednego jestem pewien, Dez Fafara nie puszcza słów na wiatr. Obiecał album brutalny, bezkompromisowy i inny niż do tej pory - i tak też się stało. Szkoda tylko, że choć obietnica została dotrzymana, nowa propozycja Devildriver nie spełnia żadnych oczekiwań, a będąc szczerym - kompletnie rozczarowuje.
Jestem w stanie zrozumieć to, że na starość nagle zachciało im się dołożyć do pieca, ale chyba nie o taki Devildriver chodzi. Furia z jaką John Boecklin obsługuje zestaw perkusyjny bardziej przypomina tradycyjny death metal niźli groove do którego kierowca nas przyzwyczaił. Chociaż z drugiej strony, kolega Boecklin daje istny popis swoich umiejętności, a każdy kto choć trochę śledzi scenę, wie, że perkusista Devildriver należy do najlepszych w branży. Blasty wplatane jako przejścia, korzystanie z boom pada, breakdowny - coś tu nie gra, to przecież nie deathcore. Ale już pal licho Johna. Najbardziej rozczarowują mnie gitarowi, którzy przypominają, że znają się na rzeczy głównie w solówkach (piękne solo w ''Hardened''), bo riffów tak genialnych jak choćby otwieracz z ''I've Been Sober'' z poprzedniczki tutaj brakuje. W ogóle brakuje tutaj zwykłych hiciorów, kolejnych szlagierów, które z miejsca powinny znaleźć się w koncertowej setliście. Nie chciałbym by powtórzyła się sytuacja z ''Pray From Villans'', gdzie najlepszym utworem okazuje się numer, który w zamyśle miał być bonusem, a mowa tutaj o ''Bitter Pill'', bardzo mocno kojarzącym się z ''Sin & Sacrifice''. Dość jednak powrotów do przeszłości. Mamy rok 2011, Devildriver wydaje swoją bestię. Za co można ją lubić?
To dobre pytanie. Bo przecież nie za samą grę Johna. Dez Fafara zarówno jako wokalista jak i autor tekstów wciąż pozostaje w formie, choć pięćdziesiątka na karku czai się za rogiem. Można lubić, a raczej wznosić peany nad solówkami, czy pomachać łbem przy ''Talons Out (Teeth Sharpened)". Można zniszczyć wszystko wokół przy rozbujanym ''Blur'', czy też przypomnieć sobie (wreszcie) ''stary, dobry Devildriver'' w ''Black Soul Choir'', ale żeby chcieć wracać do tego albumu tak często jak choćby do ''The Last Kind Words''? Nie ma opcji. Wydaje mi się, że ów krążek to opus magnum Devildriver, monolit zarówno w kategorii melodyjnego death metalu jak i groove, o który przecież teraz tak ciężko.
Nie kryję rozczarowania. Zresztą, coś czuję, że fani zespołu będą podzielać moje zdanie, liczę jednak na to, że za jakiś czas, gdy wrócę do bestii, zweryfikuję swój osąd, i być może, choć szczerze w to wątpię, moja ocena zmieni się na (znacznie) wyższą. Na dzień dzisiejszy bestia jest albumem który jednym uchem wpada, drugim wypada. Jak wspomniałem wyżej, intensyfikacja elementów znamiennych dla nich samych, nie wyszła im na dobre. A przynajmniej nie teraz, nie w chwili, gdy to piszę.
Grzegorz ''Chain'' Pindor