Falkenbach

Tiurida

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Falkenbach
Recenzje
2011-02-08
Falkenbach - Tiurida Falkenbach - Tiurida
Nasza ocena:
7 /10

Po latach oczekiwań, skrzek kruków Odyna wraz z potężnym grzmotem Mjöllnira, młota Thora, rozdarły nagle ciszę nad Midgardem. Czy to już Ragnarok, czy może Oskoreia? Nie, taki rwetes wywoła, zdaniem wytwórni, najnowszy album Falkenbach. W końcu tytuł zobowiązuje,  "Tiurida" znaczy chwała.

Niewykluczone, że w czasach, gdy na poletku folkowego metalu laury zbierają takie wynalazki jak Turisas (a kysz!!!), Eluveitie (sio mi z tym!) czy inne takie, nazwa Falkenbach może niektórym wydać się mało znana. Zwłaszcza, że Vratyas Vakyas, który od samego początku samotnie stoi za tym projektem, milczał całe sześć lat, nim wreszcie zdecydował się wydać piątą płytę. Jak by nie było, niezaprzeczalnym faktem jest, że dawno temu to Falkenbach jako jeden z pierwszych, podążył w kierunku wytyczonym przez Bathory, stając się jednym z praojców chrzestnych całego nurtu viking/folk. Dwa pierwsze krążki kapeli to dziś absolutna klasyka; trzeba jednak przyznać, że także później Vakyas nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Co więcej, ostatni jak dotąd "Heralding-The Fireblade" to naprawdę udana rzecz, krążek, który wciąż ma sporo do zaoferowania.   

Staram się jednak nie rozdawać medali za zasługi, a za konkretne osiągnięcia. Nie ukrywam, że mam słabość do prostej (dla niektórych prostackiej), naiwnej i ascetycznej melodyki, tak charakterystycznej dla tego projektu. Falkenbach jest jedną z nielicznych kapel gatunku, które szczerze lubię, a bywa, że i słucham. Brak tu wieśniackich elementów, przytupasów, biesiady, śpiewających wokalistek i przebogatego instrumentarium, opartego na zbiorach muzeum sztuki ludowej, które do gitar pasują jak pięść do nosa. Krótko mówiąc, nie ma tego wszystkiego, z czym większość pseudometalowych kapel utożsamia (niestety) muzykę folkową. Nie ma, a mimo to mam wątpliwości, czy na pewno tym razem Vakyas zasługuje na szlachetny kruszec.


Przede wszystkim, recenzowana płyta jest dokładnie taka sama, jak poprzednia. To istny fenomen, ale nie ma tu ani jednej nuty, której już bym nie usłyszał w twórczości Islandczyka. "Tiurida" przepełniona jest identycznymi patentami, zagrywkami i rozwiązaniami. Niektóre motywy są tak do siebie podobne, że dałbym głowę, że zostały już wcześniej użyte w dokładnie tej samej wersji. To wręcz wzorcowy przykład autoplagiatu, choć nie jedyny, bo trzeba przyznać, że Vakyas tworzy utwory w wielce charakterystyczny sposób. Nie byłby to jakiś szczególny problem, gdyby i kawałki były dobre.

Tym razem nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że kompozycje są zwyczajnie słabsze. Sprawia to, że wtórność daje się tu wyjątkowo mocno we znaki, choć i tak (jak zwykle) materiał cechuje niemała słuchalność. Poza tym, całość jest zdecydowanie bardziej wygładzona. O ile "Heralding-The Fireblade" zaskakiwał zdecydowanymi nawiązaniami do dwu pierwszych albumów oraz zwrotem w stronę blackmetalowych dźwięków, tak na "Tiurida" takich wpływów zupełnie już nie słychać. Zespół wyraźnie zbliżył się do trzeciego "Ok Nefna Tysvar Ty" i brak mu po prostu choć odrobiny mocniejszych dźwięków. Te dwa elementy sprawiają, że krążek jest po prostu zbyt mdły; na tle wcześniejszej twórczości Falkenbach nie oferuje niczego specjalnego. Niby solidna robota, a jednak rozczarowuje.

Szymon Kubicki