Muzyczna scena Izraela średnio kojarzy mi się ze sludge, a tu, proszę, jaka niespodzianka. "Saved by Fear" to debiutancki pełnometrażowy album Dukatalon. Pierwotnie ukazał się on w październiku 2009 roku, wyłącznie w rodzinnym kraju muzyków.
Przeszło rok później zaś, w grudniu ubiegłego roku, wznowiony został na resztę świata przez Relapse Records. Takie gwiazdkowe prezenty lubię najbardziej, nawet jeśli mogę nacieszyć się nimi dopiero po miesiącu.
Ta firma zwraca uwagę na to, co wydaje; badziewia (co do zasady) się nie chwyta. Tak jest i tym razem. Wszyscy miłośnicy solidnego sludge powinni zwrócić uwagę na Dukatalon, który wysmażył naprawdę konkretny materiał. Nie bije on wprawdzie rekordów innowacyjności, chwilami rozmaite wpływy są nad wyraz czytelne, ale słychać wyraźnie, że w poszukiwaniu inspiracji muzycy zerknęli w bardzo dobrym kierunku. Tym kierunkiem są Stany, bo kapela gra bardzo po amerykańsku, i szczerze mówiąc, gdybym nie wiedział skąd Dukatalon się wywodzi, umiejscowiłbym go właśnie za oceanem. Przede wszystkim z uwagi na rozpoznawalne z daleka brzmienie, będące świetną mieszanką surowości i masywności oraz absolutną anty-przebojowość.
Izraelskie trio znakomicie porusza się między bardzo wolnymi, doomowymi dźwiękami (początek 'ZX" jest niemal żywcem wyjęty z Electric Wizard), klasycznym sludge, a nawet nieco dynamiczniejszymi motywami w stylu charakterystycznym dla kapel power trio, by wymienić tylko High on Fire ("Run", "Gate of Mind"). Znajdzie się nawet odrobina punkowej zadziorności ("Mekonenet"). Najczęściej jednak Dukatalon eksploruje obszary, które miłośnicy Weedeater czy 16 powinni znać jak własną kieszeń. W istocie "Saved by Fear" to bardzo 'bezpieczny' materiał, oparty na doskonale znanych patentach.
Wcale to jednak nie razi, bowiem album nie wywołuje uczucia nudy nawet przez moment, i to nie tylko dzięki takim zabiegom jak umieszczenie w środku instrumentalnego pół-akustycznego utworu tytułowego, który zagrany został tylko na gitarze. Swoją drogą, świetny pomysł, choć przywodzi na myśl akustyczne przerywniki stosowane przez Black Sabbath ("Orchid" czy "Laguna Sunrise"). Podobne rzeczy robił też wspomniany już Weedeater (np. "Alone" z ostatniego krążka, wprawdzie nie instrumentalny, ale dla mnie analogia jest oczywista).
Dukatalon przyciąga uwagę przede wszystkim naturalną łatwością, z jaką wygrywa dźwięki. Biorąc pod uwagę "Saved by Fear" można by pomyśleć, że w Izraelu nie robią nic innego, tylko grają rasowy sludge. Jak na debiutancki materiał, całość jest bardzo dojrzała, a kompozycje dopracowane, także pod względem produkcji. Album brzmi czysto, ale i odpowiednio obskurnie. Podoba mi się także agresywny wokal, choć niemal cały czas jest on dość mocno przetworzony. Z prawdziwą ulgą odnotowałem także brak jakichkolwiek wycieczek w stronę słodkich melodyjek i czystego śpiewu. Okazuje się, że nie trzeba być jankesem, żeby nagrywać płyty w tym gatunku. Ciekawe, czy kiedykolwiek doczekam się podobnych nut z naszego kraju. Może sludge'owe perły chowają się gdzieś tam po piwnicach?
Szymon Kubicki