Holenderska szkoła metalu progresywnego zdaje się znajdować w swojej szczytowej formie. Po siedmiu latach przerwy, od pracy nad side-projectem Star One - i wydaniu w tzw. międzyczasie kolejnych albumów pod szyldem Ayeron i nowonarodzonego Guilt Machine - książe rockowych oper - Arjen Lucassen - powraca z drugim studyjnym albumem Star One. Mało tego - powraca w wielkim stylu.
"Victims Of The Modern Age", podobnie jak poprzedzający go "Space Metal", jest albumem koncepcyjnym. Jednak o ile ten pierwszy zdawał się wyłączać grawitację i lawirować wraz ze słuchaczem gdzieś w kosmicznej otchłani, o tyle "Victims Of The Modern Age" drastycznie przywraca siłę ciężkości, obciąża dźwięki i zagęszcza atmosferę, wprowadzając nas jednocześnie w klimat postapokaliptycznego świata.
Lucassen zdążył przyzwyczaić słuchaczy do szerokiego wachlarza wybitnych muzyków wspierających go przy tworzeniu kolejnych albumów. Nie inaczej jest w przypadku "Victims Of The Modern Age". Jednym z głównych atutów są tu niewątpliwie wokaliści. Niski głos Dana Swano, oszałamiająca skala Russella Allena, wysokie i czyste wokalizy Damiana Wilsona i mocny - ale jakże piękny - kobiecy akcent w postaci Floor Jansen stanowią niezaprzeczalny dowód na to, że niekiedy zastąpienie jednego wokalisty czwórką innych może wykreować zupełnie nową, pełną dynamiki i różnorodności, jakość. A wszystko to na tle bogatego instrumentarium, za przygotowanie którego niemalże w całości odpowiedzialny jest Arjen Lucassen. Wsparcia udzielił mu basista Peter Vink oraz perkusista Ed Warby, z którym Lucassen miał okazję współpracować już przy pierwszym albumie Star One. Wśród instrumentalistów nie zabrakło również reprezentantów holenderskiej sceny progresywnej w postaci gitarzysty Gary’ego Wehrkampa i grającego na klawiszach Joosta van den Breoka.
"Victims Of The Modern Age", jak już niejednokrotnie wspomniałam, jest albumem mocno zróżnicowanym brzmieniowo. Zaczynamy od ciężkich uderzeń w "Digital Rain". Szybka perkusja oraz charakterystyczny mocny riff zostają tu jednak złagodzone przez obdarzone głębokim brzmieniem popisy całej czwórki wokalistów. Mocny początek "Earth That Was" niespodziewanie zwiastuje nadejście jednego z najciekawszych i najbardziej chwytliwych utworów na płycie. Podobnie jak w przypadku "Cassandra Complex" oraz "It’s Alive, She’s Alive, We’re Alive" mamy tu do czynienia z nieznośnie wpadającą w ucho linią melodyczną, podpieraną nierzadko zaciekłym brzmieniem gitar. Niewątpliwie jest to jeden z tych utworów, których melodia jeszcze kilka godzin po przesłuchaniu będzie obijać się gdzieś po głowie. Kompozycja tytułowa, jak i rozbrzmiewające po niej "Human See, Human Do", daje słuchaczowi szansę na posmakowanie próbki świetnego death metalowego growlu, z którym Dan Swanö znakomicie odnajduje się pośród progresywnych dźwięków. "24 Hours" i zamykające album "It All End Here" to zaś jedne z najbardziej charakterystycznych utworów na płycie. Oba fundują nam totalną mozaikę nastrojów a leniwe fale dźwięków zderzają się w nich z pojawiającymi się znienacka mocnymi uderzeniami, doskonale uzupełnionymi poruszającym śpiewem wokalistów.
Pisząc o najnowszym dziele Lucassena nie należy z pewnością pominąć znaczenia warstwy tekstowej. Stworzył on koncept-album, w którym każdy z utworów opowiada swoją własną historię. Podobnie jak w przypadku debiutanckiego "Space Metal" inspiracją do stworzenia płyty były filmy - tym razem te traktujące o końcu świata. Już samo źródło tytułu zawarte jest w słowach, które Frank Alexander wypowiada w kultowej "Mechanicznej Pomarańczy": "The doctors told me it was pneumonia, but I knew what it was! A victim of the modern age! Poor, poor girl!". "Cassandra Complex" to z kolei jasne odniesienie do tzw. kompleksu Kasandry, znanego zarówno amatorom mitologii jak i fanom filmu "12 Małp". Nie zabrakło tu również motywów z takich obrazów jak "Matrix", "Planeta Małp", "Blade Runner", "Ludzkie Dzieci" czy "Droga".
Nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczona poziomem najnowszego albumu Star One. Arjen ze swoją wyobraźnią, głową pełną pomysłów i talentem do kreowania specyficznej atmosfery harmonijnego przepychu zdążył mnie już przyzwyczaić do tego, że wydawanie kiepskich i sztampowych albumów zbytnio mu nie wychodzi. W przeciwieństwie do utrzymywania swojej twórczości na bardzo wysokim poziomie. To wystarczy.
Olga Kowalska