Metalcore'owa Polska zna i kocha Defiler. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Wszyscy słuchacze poddali się nienawistnej fali metalcore'owego wyziewu tego młodego projektu, i co ciekawe, w zamian za merchandise, byliby w stanie oddać swe i tak potępione już dusze.
Ja chyba również - nie wiem, sądzę, ale jeszcze nie jestem co do tego przekonany. Wiem za to, że ''Pangea'' to jedno z lepszych wydawnictw w tym roku, oczywiście po pierwsze: jeżeli chodzi o debiuty, a po drugie w metalcore ogółem.
''Pangea'' urzeka prostotą, wyrazistością przekazu, nieskomplikowanym sonicznym uderzeniem, niszczącym narządy słuchu. Jakakolwiek radość z obcowania z Defiler okazuje się być swoistym paradoksem, gdyż nienawiść aż wylewa się z głośników. Nie, to nie beatdown, a po prostu mocno zmetalizowany hardcore o mocnym zabarwieniu anty-wesoło-emocjonalnym. Nie dziwota zresztą, skoro Jake to taki mały mizantrop, ubierający swe wkurwienie w raczej proste, ale dosadne słowa. Gustowny, intensywny headbanging, brutalny mosh czy rytualne, tradycyjne pogo w trakcie występów Defiler są obowiązkiem, który każdy z uczestników imprezy zwanej koncertem, powinien spełniać. ''Pangea'' zawiera dwa intra plus dziewięć bezkompromisowych utworów, bezpardonowych ataków w super klarownej oprawie dźwiękowej, gdzie najmocniejsza stroną są gitary (fenomenalne brzmienie jak na taki ''mały'' zespół) na równi z wokalem Jacoba.
Ów jegomość jest największym atutem zespołu. Niesamowicie niski growl/scream (no właśnie, co?) w jego wykonaniu to swoisty unikat, porównywalny do wokali frontmana recenzowanego jakiś czas temu Silence. Podobna siła rażenia, a poza tym, jak już kogoś nie przekona muzyka, to z całą pewnością zapamięta Jacoba. Hitem albumu jest wyróżniający się na tle reszty ''Cryomancer'', który chcąc nie chcąc, momentalnie wwierca się w czerep. Mniej więcej w połowie utworu zaczyna się konkretne łojenie na dwie stopy, które przechodzi w dobry breakdown i wszystko staje się jasne - to oni tutaj rozdają karty. Żeby jednak nie było zbyt brutalnie i złowieszczo ''Pangea'' ma swoje melodyjne momenty jak choćby zagrywka w ''A Bribe for the Ferryman''. Zresztą, jak na przeciętny czas trwania poszczególnych kompozycji, który oscyluje wokół trzech minut, w tych piosenkach (!) dzieje się całkiem sporo, w dodatku bez ciągłego, powtarzalnego posiłkowania się breakdownami.
Jak widać, a raczej słychać, mając lat szesnaście lub osiemnaście w porywach, mieszkając w Stanach można brzmieć iście zabójczo, a w dodatku, swą twórczością przykuć uwagę nieco starszych kolegów, którzy zamiast z pobłażaniem obserwować kolejny tego typu zespół, promują chłopców jak się da, dając im przez to niesamowitego kopa do dalszego działania. Prawidłowo. Życzę sobie i wam takiego podejścia, zamiast ciągłego zrzędzenia, że to już było, nudne, a muza dla ciot. Gwarantuję, że o ciotach w przypadku Defiler można usłyszeć co najwyżej w tekstach, a malkontenci powinni sami ustawić się w kącie, gdzie ich mózgi za karę zostaną wyprane przez inne corefstwo. A jakże.
Grzegorz ''Chain'' Pindor