Jex Thoth zadebiutował dwa lata temu w całkiem przyzwoitym stylu albumem wydanym nakładem I Hate Records. Zespół zaproponował udaną retro-mieszankę klasycznego occult rocka oraz doomowego grania, w stylu protoplastów gatunku. W tym samym roku swą pierwszą znakomitą płytę wydał też Blood Ceremony, obracający się w bardzo zbliżonej stylistyce.
I choć album tych ostatnich przemówił do mnie zdecydowanie bardziej aniżeli "Jex Thoth", o Amerykanach całkiem nie zapomniałem. Zwłaszcza, że w koncertowym wydaniu zrobili na mnie jeszcze lepsze wrażenie niż na krążku studyjnym i nie była to wyłącznie zasługa naprawdę niezłej prezencji wokalistki Jessiki.
Od tego czasu kapela zarejestrowała kolejne dwie epki. Druga z nich miała premierę w kwietniu tego roku i mam właśnie okazję poddać ją ocenie. Zdaję sobie sprawę, że wyciąganie wniosków co do kierunku, w którym podążają muzycy w oparciu o mini albumu może być mylące, a przynajmniej ryzykowne, faktem jest jednak, że "Witness" niestety nie wytrzymuje porównania z debiutem i to na żadnym polu. Słychać wyraźny spadek formy i mogę mieć tylko nadzieję, że kolejny pełnometrażowy materiał Jex Thoth nie będzie utrzymany w podobnym stylu.
"Witness" to ledwie piętnaście minut, zamkniętych w trzech kawałkach, z czego tylko dwa są autorstwa zespołu. Nie długość jest tu jednak problemem. Przede wszystkim, całość jest wyjątkowo smętna i zupełnie bezpłciowa. Niby kwadrans, a wlecze się niemiłosiernie. Utwory cechuje całkowity brak akcji, nawet jak na doomowe standardy. Są wprawdzie niezłe momenty, zwłaszcza te, gdzie pierwsze skrzypce grają klawisze, ale nie ma ich zbyt wiele. Nawet Jessica, która tak błyszczała na debiucie, tutaj bardziej drażni swym jednostajnym śpiewem, a w przypadku "Mr Rainbow" również niedostatkami technicznymi. A skoro już mowa o tej kompozycji, "Mr Rainbow" to cover Slapp Happy, choć nigdy bym się nie domyślił, że to cudzes. Tym bardziej, że nie znam oryginalnej wersji, a ta zrobiona przez Jex Thoth brzmi całkiem w stylu zespołu. Kapela miała pewnie jakiś powód, by wybrać właśnie ten kawałek, jeśli jednak zamierzała wykorzystać utwór nie swojego autorstwa, można było wybrać coś bardziej zaskakującego czy chociaż przyciągającego uwagę. Ta możliwość pozostała jednak zmarnowana.
Nie do końca rozumiem, jaki jest sens tego wydawnictwa. Zakładam, że zdaniem Jex Thoth zawarte tu utwory są w pełni reprezentatywne, ale moim zdaniem tego rodzaju płyty przynoszą tylko więcej szkody niż pożytku. "Witness" nie dość, że nie wnosi niczego nowego do wizerunku zespołu, to jeszcze nie spełnia nawet funkcji łagodzącej trudy oczekiwania na kolejnego długograja. Recenzowany materiał może mieć wartość jedynie dla fanatyków podobnego grania, którzy czują się w obowiązku sprawdzić naprawdę wszystko, co tylko w trawie piszczy.
Szymon Kubicki