Cephalic Carnage nie tylko konsekwentnie oddala sie od swych grindowych korzeni, ale jednocześnie z każdym kolejnym albumem na nowo zaskakuje niesamowitą umiejętnością łączenia różnych metalowych stylistyk. Bez względu na to, czy będzie to grind, death metal czy sludge, ich punktem wspólnym jest odpowiednia dawka brutalności; eklektyzm ma przecież swoje granice.
Amerykanie nie boją się prawie niczego, czego dowodzi choćby wydana osiem lat temu epka "Halls Of Amenti", zawierająca tylko jeden, 19-minutowy doommetalowy kawałek. Niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że grindowa przeszłość kapeli wciąż jest najbardziej żywa w pamięci słuchaczy.
Lubię poprzednie materiały zespołu, ze szczególnym wskazaniem na dwa ostatnie, nie ukrywam jednak, że zawsze bardziej podobały mi się raczej poszczególne tracki aniżeli całe albumy. "Misled by Certainty" to jednak zupełnie inna historia. To pierwsza płyta Cephalic Carnage, którą akceptuję w całości. Co więcej, moim zdaniem (niektórzy pewnie zatrzęsą się z oburzenia) to szczytowe osiągnięcie podopiecznych Relapse Records. To jeden z tych krążków, których opisanie słowani wydaje się zadaniem co najmniej karkołomnym. Przy tak znacznym zróżnicowaniu klimatów brak tu słabszych momentów czy wypełniaczy, a każdy element tej bogatej mozaiki jest na swoim miejscu. Nie mogę wyjść z podziwu, jak Amerykanom udało się utrzymać całość tego materiału w ryzach.
Z jednej strony znalazło się tu miejsce dla czterech grindowych pocisków, z których trzy trwają po około trzydzieści sekund. Z prostych i bardziej dosadnych tracków jest tu jeszcze "When I Arrive" - dość prosty w konstrukcji, szybki i klasyczny death/thrashowy numer, z całkowicie zaskakującą końcówką. Za to "A King And A Thief" to wzorcowy amerykański deathmetalowy zamulacz z bulgoczącym wokalem, w który wpleciona została heavymetalowa solówka. Co ciekawe, kwiatek ten całkiem nieźle komponuje się z kożuchem. Jednak to, co najciekawsze, koncentruje się w pozostałych utworach wypełniających większość ponad 50-minutowego albumu. Już pierwsze sekundy otwierającego płytę "The Incorrigible Flame" zmuszają do zastanowienia, czy to na pewno Cephalic Carnage, czy może raczej Atheist. Te partie gitary, ta jazzująca solówki, tego się nie spodziewałem. To po prostu doskonały techniczny death metal, a takich momentów jest tu znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Każdy kawałek ma swój charakter i swój pazur, każdy zasługuje na wnikliwą uwagę.
Przeciwwagą dla najszybszych kawałków jest na przykład ciężki i walcowaty "Cordyceps Humanis". Nie można też nie wspomnieć o doskonałym "Ohrwurm". Utwór ten promuje "Misled by Certainty" (sprawdźcie teledysk - robi wrażenie) i, choć różni się on od reszty płyty, uważam, że to doskonały wybór. Znalazła się tu jeszcze jedna, najbardziej nietypowa dla Cephalic Carnage perła, w postaci 12-minutowego "Repangaea", którego klimat i wykorzystanie w nim saksofonu momentami przywodzą mi na myśl twórczość Yakuza. To zresztą nic dziwnego, bowiem za partie tego instrumentu odpowiada tu właśnie Bruce Lamont ze wspomnianego zespołu.
Przez cały czas trwania krążka uwagę przyciągają bardzo zróżnicowane wokale: od wszelkich odmian growlingu, przez blackmetalowe skrzeki, po różnego rodzaju czyste partie śpiewu. Takie bogactwo głosów to nie tylko zasługa wokalistów Cephalic, ale także zaproszonych gości. Pojawia się ich tu cała rzesza, a wśród nich między innymi Ross Dolan (Immolation), Sherwood Webber (Skinless), Alex Camargo (Krisiun) czy Travis Ryan (Cattle Decapitation). Każdy z nich śpiewa w innym stylu, dzięki czemu "Misled by Certainty" jest urozmaicony pod absolutnie każdym względem. Doskonały, wielobarwny album, a przy tym mój osobisty faworyt do płyty roku w szeroko pojętej deathmetalowej szufladzie.
Szymon Kubicki