Z Kanadyjskimi kapelami nie ma żartów, literalnie wszystkim należą się propsy i peany wznoszone na ich cześć. Czy to death metalowcy z Kataklysm, techniczni, melodyjni szaleńcy z Quo Vadis, brutalni core'owcy z Despised Icon, legendy z Cryptopsy czy całkiem nowocześnie brzmiący panowie z Protest the hero i The Agonist. Jedno uznać można za pewnik - kraj klonowego liścia nie wypluwa żadnych słabych tworów - z ręką na sercu wyznaję, iż nie poznałem jeszcze przeciętnego zespołu dumnie reprezentującego ten angielsko-francuski kraj. The Last Felony nie jest w tej materii wyjątkiem, i trudno się nie zgodzić z opinią, a jednocześnie faktem, iż "Too many humans" to jedna z bezsprzecznie najlepszych death metalowych pozycji w tym roku kalendarzowym.
Album w zależności od wersji zawiera dziewięć lub dziesięć super brutalnych, technicznie dopracowanych do perfekcji bezlitosnych ataków na nasze małżowiny uszne. Wielbiciele ciągłego blastowania w tempach powyżej 240 będą w siódmym piekle. Sekcja rytmiczna niemiłosiernie chłoszcze, i aż boję się pomyśleć jak wypadają na żywo (w chwili pisania tekstu jestem tuż przed koncertem trasy Grave/Misery Index/The Last Felony w naszym kraju przyp.chain). Chylę czoła przed kondycją perkusisty, nie mówiąc już o tym, że bliżej nikomu nieznany Vince Menard musi mieć w głowie dysk twardy porównywalny do tego, którym cieszy się drummer również pochodzącego z kanady Neuraxis. Pal licho, że w zalewie blastów i potężnego ataku basu to, co najważniejsze, czyli riffy - które mimo wszytko wydawać się mogą zbytnio nieoryginalne, schodzą na drugi plan, ale to już cecha charakterystyczna dla takiej muzyki - ma być ogień i jebnięcie od początku do końca, czyli przez niecałe czterdzieści minut. Moim absolutnym faworytem pod względem tego co się dzieje na albumie, a jednocześnie taką wisienką na tym złym do szpiku kości torciku jest piosenka (!) o jakże ładnym tytule "Quandary". Sam groove metalowy wstęp urywa łeb, a strzał w postaci blastów i przejść granych w tempach raczej nie do zagrania przez większość rodzimych pałkerów poraża intensywnością.
Mankamentem mogą być zbyt jednostajne growlowane wokale oraz raczej kiepskie teksty. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż w takiej muzie raczej ciężko o to, by liryki były w jakikolwiek sposób zrozumiałe, nie mówiąc już o językowej ekwilibrystyce - można na to przymrużyć oko. W każdym bądź razie fani wszystkich wyżej wymienionych z naciskiem na ostatnią odsłonę Cryptopsy, Neuraxis i Burning The Massess, drugie dzieło The Last Felony pokochają. Jak nie za ciągły napierdol, to choćby za to, że cena za ten album jak i pełna, profesjonalna dystrybucja tego krążka przez Lifeforce Records, aż prosi się o to by go kupić.
Grzegorz "Chain" Pindor