Hybrid Parasite Evangelistica
Gatunek: Metal
Co powiecie na zespół, który działając na scenie od sześciu lat, zdołał już wydać 7 pełnowymiarowych albumów oraz dwa razy tyle epek i splitów? Co więcej, choć oficjalna premiera "Hybrid Parasite Evangelistica" miała miejsce w maju, od tego czasu ukazały się lub ukażą się jeszcze przed upływem roku 2010 ich trzy kolejne płyty.
Tym sposobem, na koniec tego roku dyskografia kapeli będzie liczyć dziewięć krążków, z czego sześć przypadnie na rok bieżący. Taka ilość długometrażowych materiałów w ciągu dwunastu miesięcy to podziwu godna pracowitość. Tym bardziej, że o ile mi wiadomo, Matron Thorn ukrywający się za tym projektem, to nie pseudonim Klausa Schulze, giganta hurtowej działalności wydawniczej.
W muzyce ilość częstokroć nie przeradza się w jakość, a tak niecodzienna płodność twórcy (bo przecież nie artysty) niemal zawsze oznacza kłopoty dla słuchacza. Ten jest jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że w każdej chwili może użyć przycisku 'stop' i na zawsze zapomnieć o tym, co, chcąc nie chcąc, usłyszał. Żywot recenzenta już tak prosty nie jest - musi potaplać się w błocie przynajmniej raz, a mnie sztuka ta udała się nawet trzykrotnie! Wyrazy współczucia mile widziane.
Thorn przewinął się przez tuzin zespołów, z czego nazwy najbardziej przyciągające uwagę to Bethlehem i Leviathan. Tu wytwórnia zagrywa nieco pod publikę, bowiem przemknął on przez te składy jak meteor, nie zostawiając po sobie żadnego trwalszego śladu. Nadmiar wolnego czasu spożytkował pan Thorn na klepanie nowych albumów.
Nie jest mi znane obecne oblicze Benighted In Sodom; materiał, który znalazł się na "Hybrid Parasite Evangelistica" pochodzi bowiem z lat 2008 i 2009. Wiem natomiast, że to czołówka najnudniejszego black metalu jaki dane mi było słyszeć od bardzo dawna. Dzieje się tu tyle, że pierwszy z brzegu funeral doommetalowy krążek wydaje się być naładowany akcją niczym "Szklana pułapka".
Celowo odwołuję się tu do pogrzebowego metalu, bo Thorn wyraźnie nawiązuje do tej właśnie stylistyki. Nie tyle, jeśli chodzi o ciężar, co raczej o ponury klimat i monotonne powtarzanie motywów. Efekt mógłby być ciekawy, ale niestety nie jest. Mam wrażenie, że ubogie partie gitary są niemal identyczne przez cały krążek. Muzykowi tak bardzo brakuje inwencji, że słychać to nawet w "Nightshade & Arsenic", kawałku najbardziej odstającym od reszty, w którym wykorzystano jedynie gitarę akustyczną i klawisze. Problem w tym, że trwająca ponad siedem minut całość opiera się na dosłownie dwu dźwiękach parapetu i czterech akordach gitary. Tak dalece zaawansowany minimalizm zdawał egzamin w Burzum, tutaj jednak wywołuje jedynie znużenie. W ostatnim czasie w blacku dzieje się tak wiele ciekawego, że po prostu szkoda czasu na płyty w rodzaju recenzowanej "Hybrid Parasite Evangelistica". Album męczy okrutnie, potraktujcie więc tę recenzję jako ostrzeżenie.
Szymon Kubicki