Miałem dziś pisać o thrash metalu. W sumie to może i jeszcze napiszę. Zobaczymy. Zatem zamiast raczyć was wypocinami odnośnie nowych albumów Angelus Apatrida jak i Bonded By Blood (tych ostatnich prawdziwie uwielbiam) znów mam dla Was moi mil (słuszną) porcję dobrego core'owego łojenia. Rzut okiem na okładkę, nazwę, na tytuły utworów i już wiadomo, że Silence to deathcore - tym razem nie chrześcijański.
"There Is No Place Like Home" w mojej skromnej opinii regularnego "zjadacza" core'owego chleba, to zdecydowanie jeden z najlepszych tegorocznych debiutów - i coś mi się wydaje, że moja opinia długo jeszcze się nie zmieni. W każdym razie obok Legendowego "Valediction", debiut Silence parafrazując wypowiedź Nergala o własnym DVD - "kruszy mury Jerozolimy". Mówiłem o tym już nie raz, a jak mniemam będę o tym wspominał częściej - nie mogę wyjść z podziwu jak to jest możliwe, że kapela X, w tym wypadku Silence, wydaje debiutancką EPkę a już na starcie zjada pod względem brzmienia liczną grupę im podobnych. O naszym kraju nawet nie wspominam, bo te zespoły, które mianują się łatką "pro" też tak nie brzmią. Nie jest to ich wina, naszych krajowych realizatorów chyba też nie, po prostu tutaj nikt nie wymaga takiego soundu lub go na taki nie stać (w takim razie dygresja: ile za miks i master zapłacili chłopcy z Silence?).
Nazwy odnośniki dla potrzebujących: American Me, The Acacia Strain, Whitechapel, Oceano. I właściwie jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, iż Silence, na swej debiutanckiej EPce gra taki mix wszystkiego co najlepsze dla wyżej wymienionych zespołów. Jest zatem mocne pierdolnięcie spod znaku American Me (w nieco hardcore'owej oprawie), groove znany dla The Acacia Strain plus odrobina dobrej melodii, a wszystko to, w postaci takiej niby wisienki na torcie, ozdobione zostaje blastem oraz nazwijmy to przestrzenią znaną z płyt Whitechapel/Oceano. Nie brakuje też fenomenalnych breakdownów żywcem wyjętych z przedostatniego albumu dzielnicy mordów Kuby Rozpruwacza, jak głębokich growli (guttural), screamy również usłyszymy, choć w ilościach śladowych. Nijak nie wiem o czym są liryki, ale to raczej nikogo nie powinno dziwić. Przy takich woxach trudno o zrozumienie choćby jednego zdania, a co dopiero całego tekstu.
Do tego wszystkiego należy dodać fakt, iż Ci młodzi panowie dysponują zaawansowanym warsztatem technicznym, co słychać zwłaszcza w pracy gitar ("It's Not peer pressure. It's just your turn"). No i wieńcząc całość bardzo podoba mi się art zdobiący EPkę. Może do końca nie koresponduje z tytułem, ale robi wrażenie. Śmiało ściągajcie z iTunes. Cała EPka nie kosztuje zbyt wiele, wszak przecież to tylko pięć prześwietnych utworów.
Grzegorz "Chain" Pindor