Candlemass

Ashes To Ashes

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Candlemass
Recenzje
2010-09-07
Candlemass - Ashes To Ashes Candlemass - Ashes To Ashes
Nasza ocena:
8 /10

Panowie z Candlemass najwyraźniej darzą sympatią nośnik DVD, bowiem "Ashes to Ashes" to już ich czwarte tego rodzaju wydawnictwo. Historia zespołu jest długa, cętkowana i kręta, zawsze więc znajdzie się okazja, by wypuścić na rynek materiał w tym formacie.

Na poprzednim DVD, dokumentującym urodzinową imprezę z okazji 20-lecia kapeli, Robert Lowe pojawił się zaledwie w kilku kawałkach. Rejestracja któregoś z koncertów z pełnym udziałem nowego (dla mnie wciąż nowego, choć Amerykanin jest w Candlemass już od blisko czterech lat) wokalisty była więc tylko kwestią czasu. Po wydaniu w 2009 roku ostatniego długograja "Death Magic Doom", zespół zagrał parę gigów, promujących wspomniany album, i zapis dwu z nich trafił na recenzowany krążek.

Leif Edling wspomina w booklecie do "Ashes To Ashes", że ludzie często zadają mu pytanie, jakie typy koncertów najbardziej lubi grać Candlemass - w małych klubach czy na ogromnych festiwalowych scenach? Odpowiedź, jakiej zawsze udziela głównodowodzący, brzmi "obydwa". I właśnie taka różnorodność znalazła swoje odzwierciedlenie na płycie. Umieszczono tu dwa najlepsze, zdaniem Edlinga, występy, jakie Szwedzi dali w ubiegłym roku. Po pierwsze, mamy więc Sweden Rock Festival, jako support dla ZZ Top i Twisted Sister; gigantyczna scena, a pod nią 25-tysięczna publiczność. Po drugie, gig w klubie w Atenach, szczelnie wypełnionym przez blisko tysiąc maniaków.


Koncert na Sweden Rock Fest ma oczywiście typowe cechy imprezy openair. Kapela gra w pełnym słońcu, a scena jest tak ogromna, że mogłaby na niej grać w berka setka przedszkolaków, do tego oddzielona od publiki fosą z prawdziwego zdarzenia. Brakuje tylko wody, zwodzonego mostu i piękności zamkniętej w zamkowej wieży. Siłą rzeczy trudno tu więc mówić o większej interakcji zespół - publika. Setlista obejmuje praktycznie te same kawałki, które Szwedzi prezentowali na tegorocznych festiwalach. Jedyna różnica, np. w porównaniu z Hellfest, to zamiana granego obecnie "Mirror Mirror" na "A Sorcerers Pledge". Jest jednak interesująca niespodzianka, gdyż końcowym bisem okazał się "Kill the King" z repertuaru Rainbow. To dość zaskakujące, ale wyszło bardzo dobrze, zwłaszcza że Lowe wyraźnie lepiej czuje się w tego typu szybszych utworach. Od strony wizualnej trudno coś tej części "Ashes To Ashes" zarzucić. Całość została dobrze zrealizowana i zmontowana. Widać, że w użyciu było trochę kamer, są nawet najazdy na publiczność, choć próżno szukać tu jakichś spektakularnych ujęć.  

Występ z Aten to z kolei znacznie bardziej rozbudowana setlista. Prócz standardowego zestawu, Szwedzi zagrali jeszcze jeden utwór z "Death Magic Doom" - "Demon of the Deep", "Man of Shadows" z albumu wcześniejszego, "Demons Gate" z debiutu oraz "Tears" z "Tales of Creation". "Man of Shadows" wypadł jednak bardzo przeciętnie (co zresztą nie może dziwić, bo to przeciętny kawałek), a "Tears", który jest przecież prawdziwą perełką, został niestety zmasakrowany przez Lowe'a. Leif Edling twierdzi w booklecie, że ten koncert został wrzucony niemal jak leci, bez studyjnych poprawek, za to ze wszystkimi błędami i niedoróbkami. O ile do instrumentalistów trudno mieć jakieś zastrzeżenia, tak strona wokalna momentami kuleje. Powoli zaczynam jednak przyzwyczajać się do tych wszystkich fałszy frontmana i tłumaczę sobie, że ma to przecież swój urok. Zdecydowanie nie można sę jednak nie przyczepić do jakości obrazu. Występ ma jakość dość podłego bootlegu i gdyby do jego rejestracji nie użyto kilku kamer, uznałbym, że to robota jednego z fanów, wyposażonego w kamerkę dobrą co najwyżej do uwiecznienia weselnych baletów wujka Franka w jakiejś wiejskiej remizie. Ziarno aż bije po oczach. Prawdopodobnie próbowano ratować ten mizerny efekt, "postarzając" obraz, co się nawet momentami sprawdziło, jednak zwłaszcza czerwone światła bezlitośnie obnażają rzeczywistość.


Mimo wszystkich tych mankamentów występ ma na szczęście dobrze wyczuwalną energię klubowego gigu, a widz nie ma wrażenia, że od oglądanych wydarzeń oddziela go szklana ściana. Grecka publiczność reaguje wzorowo, wiernie odśpiewując teksty, a zespół był chyba tak zadowolony z tego przyjęcia, że flegmatyczny przecież Edling zaryzykował nawet skok w publikę.

Na krążku zmieściły się również typowe dodatki - galeria oraz (trochę jałowy) wywiad o niczym szczególnym, dla jednego z greckich magazynów. Na tym jednak nie koniec atrakcji wydawnictwa, bowiem wytwórnia dorzuciła doń jeszcze dysk audio, zawierający pełny koncert ze Sweden Rock Fest. Kto więc nie lubi oglądać spoconych grajków w akcji, może sobie jedynie posłuchać, puszczając w tle tańczące niunie z raperskich teledysków. W końcu, czemu nie?

Szymon Kubicki