To już szósta płyta Norwegów, która, w pewnym sensie, otwiera kolejny etap w karierze zespołu. Na albumie po raz pierwszy mamy okazję usłyszeć wokalistkę Mariangelę Demurtas. Dziewczynę o sporych możliwościach wokalnych i nieprzeciętnej urodzie. Niestety w przypadku "Rubicon" na tym lista pozytywów się kończy.
Zastanawiałem się, czy zamiana Vibeke Stene na Włoszkę i włączenie do składu wokalisty Green Carnation Kjetila Nordhusa sprawi, że zespół pokusi się o przygotowanie odważniejszego materiału. Może zaryzykuje zmianę stylu lub chociaż postara się przekroczyć granice, których do tej pory się trzymał.
Nic z tych rzeczy, muzyka zawarta na "Rubiconie" jest bardzo przeciętna, zachowawcza i w gruncie rzeczy mało odkrywcza. Demurtas dysponuje ciekawą barwą głosu, ale trzeba, by minęły cztery kompozycje, by usłyszeć, że ma niemały potencjał. Zmarnowane zostały też możliwości wokalne Nordhusa, było nie było jednego z najlepszych wokalistów na scenie rock/metalowej (dowodem płyty Green Carnation z nim za mikrofonem). Norweg śpiewa na tej płycie z dziwną manierą i czasem wręcz trudno rozpoznać, że to ten sam człowiek, który stworzył znakomite partie wokalne na "Light of day, day of darkness" wspomnianej norweskiej formacji. Miałem nadzieję, że Tristania pójdzie właśnie w kierunku swych norweskich kolegów po fachu, ale na (niespełnionych) oczekiwaniach się skończyło.
"Rubicon" zawiera wszystko to, co już jest znane w tego typu graniu. Gdyby jeszcze kipiał od pomysłów, świeżego podejścia do tematu; ale nie, jak wspomniałem, wszystkie kompozycje są mocno zachowawcze, co pewnie zatrzyma wiernych fanów, ale i nie przysporzy nowych. Utwory zamknięte zostały w schemacie zwrotka-refren, zamiast instrumentalnych popisów solowych wprowadzany jest nowy temat, który często ożywia dany utwór i przenosi go na ciekawszą płaszczyznę.
Kompozycje nie są złe, ale chciałoby się, czy wręcz należałoby oczekiwać po tych muzykach znacznie więcej. Niewiele jest tematów, które sprawią, że będzie się chciało wrócić do tej płyty [wyłączając obowiązek recenzenta:)]. Owszem, jest kilka interesujących rozwiązań, zwłaszcza, gdy dochodzą partie skrzypiec. Jednak i one na dłuższą metę nie porywają, i na pewno nie stanowią czynnika, dzięki któremu płyta zapadnie w pamięć. Brakuje ognia, świeżości. Brzmi to wszystko, jakby muzycy bardzo się męczyli, komponując recenzowany materiał. Może lepiej było trochę poczekać, aż nadejdzie wena?
Płyta do szybkiego zapomnienia, chyba że jest się fanem tego rodzaju grania.
Sebastian Urbańczyk