Na jakiś czas zapomnijcie od The Acacia Strain, myśli i pragnienia dotyczące For The Fallen Dreams też możecie odesłać w zapomnienie. Dziś, dokładnie w moje urodziny - 25-go lipca przysła do mnie niesamowita wręcz paczunia ze Stanów z płytą doskonałego aktu o uroczej nazwie Legend. Na Starym Kontynencie w Belgii też był sobie twór o takiej nazwie, aczkolwiek nie istniał zbyt długo. W każdym razie (chł)amerykański Legend robi mi nadzwyczajnie dobrze, i choć najprościej opisać ich można jako projekt do bólu przypominający For The Fallen Dreams skrzyżowane z Emmure/The Acacia Strain, czy jak kto woli beatdownowym graniem - to byłoby to ujmą i wielką wręcz krzywdą, by tekst o tej formacji zakończyć w dwóch, no może trzech zdaniach.
Niestety nie znam się na realizatorskich niuansach, ale śmiało mogę stwierdzić, że Legend brzmi wprost zabójczo. I trudno się z tym nie zgodzić. Ze szczególnym pietyzmem potraktowano brzmienie basu, jak i w ogóle sekcji rytmicznej. Co jak co, triggery na bębnach robią oczywiście swoje, ale dół włącznie z tym z boom pada (taki gadżet perkusyjny) robi piorunujące wręcz wrażenie. Swoją drogą zaskakuje mnie ilość użytych efektów gitarowych, różnorodnych przesterów, delayów i innych mi akurat obcych niezwykle przydatnych urządzeń. Sound wygenerowany (niestety) w studio dosłownie i w przenośni płynie. Jasne, że takich zespołów jest wiele, bo końcu taka muza aktualnie święci wszystkie możliwe tryumfy, aczkolwiek Legend swym debiutanckim materiałem udowadnia, że nawet wyeksploatowane do bólu breakdowny mogą jeszcze sprawiać radość (sprawdźcie "Harlot").
Jak na zespół kolaborujący z łojeniem wyżej wspomnianych kapel (a nawet gdzieniegdzie słychać wyraźny flirt z ostatnim Bury Your Dead) twórczość Legend oscyluje wokół średnio-szybkim temp, od czasu do czasu przyśpieszających do klasycznie hardcore'owo/metalcore'owych rytmów granych szesnastkami na stopę/werbel. Blastów nie ma, to jest plus i według mnie jeden z większych atutów całego tego materiału. Nieskazitelność krążka niweczy jedynie monotonny wokal jak i brak hitu z prawdziwego zdarzenia. Chociaż, chcąc nie chcąc, nóżki jak i łapki same rwą się do tego by potańczyć w rytmach 2-step, a z tego co już zdążyłem wywnioskować z filmików zamieszczonych na portalu Youtube, zebrani na koncertach szaleją bardziej niż gwiazdy You Can Dance. Zapraszam na dancefloor!
Grzegorz "Chain" Pindor