Okładka "Withered Shades" oraz logo zespołu z obowiązkowym pentagramem i odwróconym krzyżem mogą nieświadomego słuchacza wprowadzić w błąd w kwestii stylu muzycznego. Wystarczy jednak posłuchać kilku pierwszych dźwięków recenzowanego albumu, by przekonać się, że Niemcy wcale nie parają się blackiem, ale klasycznym death doom metalem.
"Klasyczny" to słowo klucz, bowiem zespół w bardzo udany sposób i bez większych modyfikacji stosuje tu receptę na wymieniony gatunek, powstałą mniej więcej 20 lat temu. Mogłoby się wydawać, że tego rodzaju granie powinno już, zasłużenie, spocząć w muzycznym skansenie. Tak się jednak nie dzieje, i słusznie. Podobne krążki wciąż powstają i, co najciekawsze, często cechują się naprawdę wysokim poziomem słuchalności. Szlachetny oldschool wciąż w cenie, zwłaszcza dla doomowych ortodoksów, podejrzliwie nastawionych do wszelkich nowinek.
"Withered Shades" zawiera w sobie wszystkie elementy charakterystyczne dla death/doom metalowej stylistyki. Muza jest więc odpowiednio ciężka i mroczna, co jakiś czas znajdzie się miejsce dla walcującego przyspieszenia lub bardziej melancholijnego klimatu. Do tego głęboki, bardzo dobry growling, przeplatany blackową manierą. Mam świadomość, że te wszystkie sformułowania to zwykłe banały, stosowane setki razy przy opisie podobnych albumów. Ale co zrobić, kiedy to one właśnie najbardziej tu pasują. Oczywiście, obracając się w tym schemacie, można nagrać materiał lepszy lub słabszy; "Withered Shades" zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii.
Niemcy wzięli na tapetę twórczość pionierów w rodzaju Disembowelment, dorzucili sporo brytyjskiego klimatu, zerknęli także ku Finlandii, podpatrując na przykład My Shameful czy Doom:VS. Można tu dodatkowo usłyszeć pewną ciekawostkę. Surowe brzmienie tego krążka (a przede wszystkim partii gitar) zbliża się chwilami do charakterystycznego soundu, zaprezentowanego przez Samael na "Blood Ritual". Co więcej, jedna z zagrywek, która pojawia się w "Necrotic Reflection" sprawia wrażenie wolniejszej, nieco przerobionej wersji pomysłu wykorzystanego w "Macabre Operetta" na wspomnianej drugiej płycie Szwajcarów.
Podoba mi się ten krążek, przede wszystkim z uwagi na klasyczne, dobrze osłuchane, ale zarazem całkiem świeże podejście do doommetalowej nuty. Kapela zgrabnie przeskoczyła czającą się za węgłem pułapkę nudy, najbardziej chyba śmiercionośną w tym gatunku. I to wystarczyło, by zarejestrować naprawdę przyzwoity album, zdecydowanie powyżej przeciętnej. Wielkich fajerwerków może nie ma, "Withered Shades" płytą roku nie zostanie, ale nie mam wątpliwości, że na Ophis warto zwrócić uwagę.
Szymon Kubicki