Z pewną dozą nieśmiałości przystąpiłem do przesłuchania tego materiału. Edenbridge? Symfoniczny power metal? Naprawdę muszę? Tak, podpowiadał głos sumienia. Danego słowa należy dotrzymywać. I, o dziwo, konfrontacja z "Solitaire" przebiegła właściwie bezboleśnie. Ale po kolei.
"Solitaire" to siódme wydawnictwo Austriaków. I mój pierwszy z nimi kontakt. Muzycznie znajdują się blisko sławniejszych kolegów z Nightwish. Wszystko jest tu zgodne z regułami gatunku. Mamy bombastyczne przestrzenne brzmienie, orkiestralne aranżacje istnieją tu na równych prawach z gitarowymi riffami, za mikrofonem oczywiście stoi wokalistka, a wszystko w energetycznej, melodyjnej oprawie muzycznej. Co ciekawe, kompozycje, które wyszły spod ręki multiinstrumentalisty Lanvalla nie są wcale gorsze, od tych, które proponują Finowie. Utwory zostały wzmocnione udziałem Czeskiej Orkiestry Filmowej, w skład której wchodzi 65 muzyków z Orkiestry Praskiej Filharmonii i Orkiestry Opery Narodowej. I bez wątpienia jest to jeden z mocniejszych punktów tej płyty. Siłą napędową albumu są melodie, zwłaszcza w refrenach. Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach stworzyć chwytliwe, dobre melodie o popowym zabarwieniu. A "Solitaire" skrzy się w refrenach od takowych. Miło się słucha również popisów indywidualnych. Trzeba przyznać, że Edenbridge nie marnują czasu poświęconego na solówki, czy to gitarowe czy klawiszowe. Zabieg też nie nowy, ale dający dobry efekt to przestrzeń w zwrotkach, kiedy gitary odzywają się co jakiś czas, a ciężar na swoje barki biorą w tym czasie perkusista, klawiszowiec i basista. Gitary dochodzą tylko na chwilę, dzięki czemu zyskuje dynamika utworu. Wokalistka Sabine Edelsbacher wykonuje solidną robotę. Ma mniejsze mozliwości od byłej wokalistki Nightwish Tarji Turunen, jednak pogłos zastosowany w studiu niweluje wszelkie braki, a jej barwa po prostu znakomicie sprawdza się w tych utworach. Przyznaję bez bicia, że nie zagłębiałem się w teksty. Szczerze, mało mnie obchodzi czy śpiewają o elfach, wróżkach czy gwiezdnych wojnach. Podejrzewam, że aż tak bardzo nie spudłowałem. To jednak, w tym przypadku, jest chyba nieco mniej istotne od warstwy muzycznej.
Melodie, orkiestralne bombastyczne aranżacje, solowe popisy, ta płyta ma to wszystko. Moim zdaniem, dla fanów takiego grania pozycja obowiązkowa.
Sebastian Urbańczyk