Ramesses przypomniał o sobie drugim pełnometrażowym albumem. I, co najważniejsze, lepszym od wydanego trzy lata wcześniej debiutu. Być może szyld ten nie jest jeszcze zbyt rozpoznawalny, ale czas chyba najwyższy, by to się zmieniło. Zwłaszcza, że wbrew nazwie muzycy nie zabierają słuchacza w podróż po kraju piramid, lecz na mroczną wyprawę na samo dno piekła, gdzie rzeszom grzeszników byt umilają 24-godzinne seanse horrorów.
A przecież piekło to naturalne środowisko każdego gitarzysty, czy nie tak? Wszak zatroszczył się o to lata temu niejaki Robert Johnson, zawierając pakt z Rogatym gdzieś na amerykańskim zadupiu.
A gdyby sama diabelskość nie przemawiała wystarczająco za wgryzieniem się w "Take the Curse", warto rzucić okiem na personalia muzyków. Za nazwą Ramesses kryją się bowiem Tim Bagshaw oraz Mark Greening, czyli 2/3 założycielskiego składu Electric Wizard, odpowiedzialnego za rejestrację pierwszych czterech albumów rzeczonego bandu. Line-up uzupełnia Adam Richardson, który dawno temu udzielał się w Lord of Putrefaction, to jest wcześniejszej inkarnacji wielkego Czarodzieja. Nazwiska to jednak jedynie wabik (mam nadzieję, że skuteczny), bo muzyka Ramesses zdecydowanie broni się sama.
Przede wszystkim, pomimo personalnych powiązań, podobieństwa między obydwoma zespołami, choć słyszalne, nie są jednak tak wyraźne, jak można by oczekiwać. Na przykład niektóre gitarowe fragmenty "Iron Crow" mocno przypominają dorobek wcześniejszej kapeli muzyków (co ciekawe, gitarzysta Bagshaw wcześniej odpowiadał za bas), jednak podobnych momentów nie ma tu zbyt wiele. Ramesses ma własną tożsamość i w przeciwieństwie do bardziej znanych rodaków nie koncentruje swej uwagi na tym, by grać najwolniej i najciężej, jak tylko się da. Brak tu również wyraźnych na ostatnim albumie EW nawiązań do okultystycznego rocka sprzed kilku dekad. Inspiracje Ramesses są inne. Muzycy pozwalają sobie na takie zagrania, jak np. w "Black Hash Mass", gdzie gitarzysta w jednej sekundzie zapożycza riff od Celtic Frost, by za chwilę, niespodziewanie, cały zespół przez kilkanaście sekund łoił na bardzo blackową modłę. Nie da się tu także nie dostrzec nawiązań do tradycyjnego doom metalu ("Vinho Dos Mortos"). Do tego dochodzi też spora ilość filmowych sampli.
W zwartych kawałkach, trwających od 3 do 7 minut, dzieje się więc niemało, co powoduje, że "Take the Curse" jest materiałem wyjątkowo urozmaiconym, jak na tę stylistykę. Nie ma tu mowy o kompozycjach opartych na kilku powtarzanych w nieskończoność patentach. Nie znajdziecie tu hipnotyzowania monotonią materiału. Dużą rolę odgrywają zróżnicowane wokale, momentami zaskakująco melodyjne, czasem ocierające się nawet o growling bądź bliskie blackmetalowej manierze. Przede wszystkim jednak o unikalności Ramesses przesądza prawdziwie mroczna, złowroga i autentycznie obskurna atmosfera, wcale nie tak często obecna w sludge’owym graniu. Zresztą wspomniany termin nie do końca pasuje do muzy Anglików, chwilami więcej w niej bowiem elementów charakterystycznych dla takiego choćby Hooded Menace.
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo dobry materiał nie tylko dla koneserów, ale też dla wszystkich tych, którzy mają chęć przekonać się na własnej skórze, o co chodzi w tego typu graniu.
Szymon Kubicki